czwartek, 26 grudnia 2013

Wszystkiego najlepszego!

Moi kochani, witam was i składam życzenia!
Wesołych świąt i zdrowia, szczęścia, pomyślności i miłości w nadchodzącym roku!
Z okazji świąt postanowiłam napisać wam... coś. Nie rozdział (mimo, że powinien się pojawić), ale coś związanego z tym opowiadaniem, z tą historią. Na początku myślałam, nad napisaniem czegoś całkowicie niezwiązanego z tematem, ale... ale nie wyszło i dostajecie to. Koniec kropka.

Ciemnowłosy mężczyzna wyszedł z zamku. Z uśmiechem spojrzał w niebo. Miliony gwiazd świeciło w górze. Mężczyzna nasunął kaptur na głowę i ruszył w ciemne uliczki. W domach, mimo późnej godziny, były zapalone świece, nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na dzień. Dwudziesty piąty grudnia. Mężczyzna szedł dalej szybkim krokiem. Z niektórych domów wychodzili ludzie. Pewnie szli do domu położyć spać dzieci, żeby potem wrócić do krewnych i się dalej bawić. Nikt nie zwracał uwagi na postać w płaszczu. Mężczyzna w końcu dotarł do celu, którym był mały domek na końcu ulicy, tuż przy lesie. Wszedł do środka i zobaczył piętnastoletnią dziewczynę.
- Marek! Już się bałam, że nie przyjdziesz! - powiedziała uśmiechnięta dziewczyna. Mężczyzna w pierwszej chwili odetchnął z ulgą, że ona naprawdę tu jest, jednak po chwili coś sobie uświadomił.
- Nie przedstawiałem ci się.
- Wiem. Ja tobie również nie.
- Ale skoro ty znasz już moje imię, to może wyjawisz mi swoje? - zapytał, jednak dziewczyna przecząco pokręciła głową.
- W swoim czasie... a tak właściwie, to co ja tutaj robię?
[Dzień wcześniej]
Noc. Mężczyzna w płaszczu jak co roku opuścił zamek i ruszył w kierunku lasu. Ruszył przez rynek i biedniejsze uliczki. Nagle z jednego domu wypadła młoda dziewczyna. Najwyraźniej ktoś ją wypchnął. Dziewczyna ubrana była tylko w cienką koszulę nocną. Rozpłakała się. Po chwili jednak otarła oczy i rozejrzała się. Gdy tylko zobaczyła mężczyznę podbiegła do niego i mocno przytuliła.
- Bałam się, że cię nie znajdę - wyszeptała
- Musiałaś mnie z kimś pomylić... ja cię nie znam - odparł mężczyzna odrobinę zaskoczony zachowaniem nieznajomej dziewczyny.
- Jeszcze. Jeszcze mnie nie znasz. Ale to się zmieni.
- Dlaczego nie jesteś w domu?
- Wyrzucili mnie. Myślą, że jestem wariatką.
- A jesteś? - zapytał mężczyzna
- Nie. Nie zwariowałam. Po prostu cię szukałam - powiedziała najspokojniej w świecie dziewczyna. Mężczyzna dotknął jej dłoni. Przeraźliwie zimnej, ale ludzkiej. Miękkiej i delikatnej. Wciągnął powietrze. Razem z tlenem, zapachem lasu, domów, ludzi dotarł do niego jej zapach. Delikatny i kuszący. Ludzki.
- Musi ci być zimno. Chodź ze mną - powiedział praktycznie wbrew sobie, ale dziewczyna pokiwała głową. Ruszyli. Doszli do ostatniego domu na tej uliczce. Opuszczonego domu. Mężczyzna otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Drżała. Mężczyzna zaczął przeklinać w duchu swoją głupotę. Zdjął płaszcz i jej podał. Dziewczyna przyjęła go z wdzięcznością i szybko włożyła. Dopiero wtedy mógł się jej przyjrzeć. Dość wysoka, drobna, miała długie, jasne włosy, mały nos, delikatne usta, zaczerwienione policzki i oczy... dwukolorowe. Mężczyzna wpatrywał się w nie z niedowierzaniem. Prawe oko było zielone. Zwykłe zielone oko, ale lewe... jej lewe oko było czarne. Nie ciemno-brązowe, jakie mają niektórzy ludzie, ale czarne, jak bezgwiezdna noc, jak węgiel, jak... Dziewczyna, kiedy tylko zauważyła, że mężczyzna wpatruje się w jej oko, natychmiast zasłoniła je grzywką. Mężczyzna drgnął.
- Przepraszam... - westchnął.
- Nic się nie stało... po prostu nie lubię, gdy ktoś... - nie dokończyła, ale mężczyzna wiedział o co jej chodzi i pokiwał głową.
- Jest już późno. Powinnaś się położyć.
- Zostaniesz ze mną? Chociaż do świtu.
- Nie boisz się? - zdziwił się mężczyzna
- Nie. Gdyby tu był ktoś inny to może... ale ciebie się nie boję - wyszeptała
Dziewczyna ruszyła w stronę łóżka i położyła się, przykrywając się peleryną. Kilka minut później już spała. Mężczyzna z uśmiechem się jej przyglądał. Była naprawdę ładną dziewczyna... pewnie rodzina znalazła jej już kandydata na męża... a może nie. W końcu myślą, że jest wariatką.
Nagle dziewczyna zaczęła się kręcić. Mruczała coś, ale mężczyzna nie mógł zrozumieć co. Na jej twarzy pojawiły się kropelki potu. Mężczyzna próbował ją obudzić, ale nie był w stanie. W końcu się poddał. Dziewczyna złapała go za rękę i odrobinę się uspokoiła. Mężczyzna delikatnie głaskał ją po głowie. Leżała tak z godzinę, a potem zaczęła mu się wyrywać. Nagle krzyknęła i usiadła na łóżku. W jej oczach błyskały łzy. Przytuliła się do mężczyzny.
- Nie pozwól mu go zabić... nie pozwól - mówiła, a z jej oczu lały się łzy. W końcu, przytulona do niego zasnęła spokojnie. Nad ranem obudziła się.
- Muszę już iść. Przyjdę wieczorem... i przyniosę ci coś do jedzenia. - wyszeptał i wyszedł.
[Dwudziesty piąty grudnia]
- A... tak, już pamiętam. Nie martw się. To był mój ojczym. Mama jest u siostry, a ja musiałam zostać. Ojczym... on już od dawna chce się mnie pozbyć, ale mama nie pozwala. Dobrze, że na ciebie trafiłam. Mama wraca dopiero jutro.
- Czyli ten ojczym... co jakiś czas wyrzuca cię z domu? I ty mówisz o tym tak spokojnie? - zdziwienie Marka zdawało się nie mieć granic.
- No... tak. Mniej więcej... z tego co pamiętam miałeś przynieść coś do jedzenia - dziewczyna szybko zmieniła temat.
- Tak. Mam coś. - powiedział i wyszedł na chwilę z domu. Kilka sekund później był z powrotem. Przyniósł chleb, szynkę i wodę. - Mam nadzieję, że jest tu jakiś kubek... - westchnął wskazując na wiaderko.
- Jest, jest.
Kiedy dziewczyna się najadła Marek postanowił poruszyć nurtujący go temat.
- Co ci się wczoraj śniło?
Z ust dziewczyny momentalnie zniknął uśmiech.
- Ja... ja nie chcę o tym mówić, dobrze? - Marek nie miał zamiaru odpuszczać, ale jedno spojrzenie w jej wyjątkowe oczy sprawiło, że zmiękł.
- Dobrze, skoro tak chcesz.
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła i przytuliła do Marka. Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich kobieta, wyglądająca na jakieś trzydzieści parę lat.
- Mamo! Wróciłaś wcześniej! - dziewczyna poderwała się i podbiegła do kobiety, żeby ją uściskać.
- Martwiłam się. Szukam cię już od dwóch godzin. Możesz mi wyjaśnić co robisz z tym mężczyzną? - ostatnie zdanie wypowiedziała ostrzej i tak zimno, że woda mogłaby zamarznąć.
- Pani mąż wyrzucił ją z domu, ja akurat przechodziłem obok. Moim obowiązkiem było dopilnować, by nic się jej nie stało, więc zaprowadziłem ją tutaj. Pani córka jest tu od wczorajszego wieczora, nie mogła wyjść na zewnątrz ze względu na strój, w jakim była zmuszona opuścić dom, więc przyniosłem jej jedzenie. Spędziła tu już dobę, w większości sama i była pewna, że pani dotrze do domu dopiero jutro, więc postanowiłem dotrzymać jej towarzystwa przez kilka godzin, a następnie zostawić, by mogła pójść spać - wyjaśnił chłodno, jednak uprzejmie Marek, a kobieta spojrzała na córkę, aby się upewnić, czy to prawda. Kiedy dziewczyna potwierdziła wersję mężczyzny, rysy kobiety złagodniały.
- Przepraszam, ale nie spodziewałam się znaleźć jej w towarzystwie jakiegokolwiek mężczyzny. Właściwie, to byłam pewna, że będzie sama. Mój mąż nie jest złym człowiekiem, ale denerwuje go fakt, że Didyme jest jeszcze panną. W każdym bądź razie bardzo panu dziękuję za opiekę nad moją córką, chciałabym się czymś odwdzięczyć, ale obawiam się, że nie mam czym... - zakończyła trochę speszona.
- Nie ma za co, naprawdę... A tak właściwie, to jeszcze się nie przedstawiłem. Marek Vol... Volpe - zająknięcie mężczyzny było praktycznie niezauważalne dla uszu człowieka.
- Anastasia  Brasi. Miło mi pana poznać i jeszcze raz dziękuję, za opiekę nad córką.
Marek wszedł do lasu i w wampirzym tempie ruszył przed siebie. Po jakiejś minucie dotarł na ,,swoją" polankę.
- Didyme... - powiedział cicho do siebie. - Didyme, coś mam wrażenie, że się jeszcze spotkamy.



No, mam nadzieję, że prezencik się podobał.
Pozdrawiam,
Agnes :)