czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 30

Feliciano powoli ruszył w stronę blondynki. Dziewczyna użyła na nim swojego daru, jednak nie przyniosło to żadnego efektu. Alec złapał mężczyznę za bark i sprawnym ruchem powalił na ziemię. Blondyn próbował się podnieść, lub odepchnąć chłopaka, jednak nie dało to żadnego rezultatu. Nagle Alec zwolnił uścisk. Mężczyzna wykorzystał okazję i wstał, praktycznie jednocześnie odpychając chłopaka jak najmocniej. Wzrok Jane podążył za bratem, który wpadł na drzewo, łamiące się pod wpływem siły uderzenia. Z rąk chłopaka zaczęła wydobywać się czarna mgła. Po kilku sekundach otoczyła Feliciano, który na chwilę się się zatrzymał, ale już po chwili otrząsnął się. Z uśmiechem ruszył w stronę Aleca. Szatyn nie mógł się ruszyć, jakimś cudem ciężar drzewa był dla niego zbyt wielki. Wprawdzie był wampirem, co gwarantowało super siłę i takie tam, ale nie był w stanie z tego skorzystać. Po tym, jak powalił blondyna, poczuł dziwną energię wytryskającą od niego. Prześwietlającą go na wskroś i szukającą czegoś. Kiedy to znalazła, ścisnęła mocno, powodując dziwne uczucie osłabienia... fizycznego. Co dziwne, jego dar wciąż działał... ale najwyraźniej niezbyt skutecznie.
- Hmm... masz bardzo ciekawy dar. - Feliciano kucnął przy Alecu uważnie się w niego wpatrując. - Może dobijemy targu. Nie skrzywdzę twojej siostry, ani tamtych ludzi, a ty, w zamian, dasz mi swój dar. Tobie nic się nie stanie. Poczujesz jakiś tam ból, a potem będzie normalnie. Jedyną różnicą będzie to, że z twojego daru będę mógł korzystać ja. Tylko i wyłącznie ja.
- Zgoda... ale żebyśmy się jasno zrozumieli. Mówiąc nie skrzywdzisz, masz na myśli; nie zabijesz, nie uderzysz, nie zranisz, nie odbierzesz daru, nie skrzywdzisz nikogo im bliskiego... - Alec obserwował, jak uśmiech powoli znika z twarzy blondyna.
- Nie – odezwał się wreszcie. - To oznacza, że pozwolę im żyć. Na nic więcej nie masz co liczyć.
- W takim razie... nie ma mowy, żebym oddał ci dar.
- Miałem nadzieję, że to powiesz. Thomas jest ranny, prawda? Ciekawe, co by się stało, gdyby jeszcze coś mu rozciąć? Chyba to sprawdzę – ostatnie zdanie zostało wypowiedziane tak cicho, jakby mówił to do siebie, jednak ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że było to zawiadomienie. Feliciano odwrócił się tyłem do Jane i pobiegł w kierunku domu. Blondynka nie namyślając się ruszyła za nim. W myślach przeklinała Demetriego i Feliksa. W sumie to Heidi i Renatę też. Głównie Renatę. W końcu, jeśli objęłaby tarczą Aleca, to cała ta sytuacje wyglądałaby inaczej.
Nie minęła nawet minuta, a Jane stała już w swoim pokoju. Tylko w jej pokoju było otwarte okno. Feliciano też musiał tędy wejść. Czuła jego zapach. Wyszła na korytarz i od razu skierowała się do pokoju Thomasa. Nagle poczuła obok siebie zapach...
- Dem! Wcześniej to się ruszyć nie mogłeś?!
- Nie, nie mogłem. Wyobraź sobie, że ten cały Feliciano ma wiele różnych darów i …
- I co? Bałeś się?!
- Cicho bądź! Jeszcze nas usłyszy.
- I tak wie, że tu jesteśmy. A teraz lepiej się pospiesz. Straciliśmy już wystarczająco dużo czasu... - Jane otworzyła drzwi do pokoju Thomasa. Kiedy tylko to zrobiła, w całym domu rozległ się wrzask. Krótki i pełen rozpaczy wrzask Jane. Na łóżku leżał chłopak, a raczej jego ciało... resztki jego ciała. Głowa z szeroko otwartymi oczyma leżała na poduszce. Ustawiona tak, że jego niewidzące oczy patrzyły wprost na drzwi. Ręce i jedna noga uparcie trzymały się tułowia. Jane nie mogła oderwać wzroku od ciała. Nagle jednak usłyszała gwałtowne wciągnięcie powietrza. Spojrzała na mężczyznę, który przyszedł z nią. Jego oczy stały się czarne, mimo że kilka minut wcześniej były czerwone. Złapała go za rękę i ścisnęła mocno. Demetri najwyraźniej oprzytomniał, bo z jego oczu zniknęła żądza krwi, pragnienie.
- Podoba ci się? - Feliciano uśmiechnął się słodko do Jane. Blondynka podeszła do niego i rzuciła mu wściekłe spojrzenie, a następnie użyła daru. Włożyła w to całą swoją siłę, wściekłość, gniew i żal. Mężczyzna wrzasnął z bólu, a po sekundzie padł na kolana. Wrzeszczał, jednak to nie przynosiło mu ukojenia. Po kolejnych sekundach już nie klęczał, a leżał, wił się po podłodze ciągle wrzeszcząc z bólu.
- Thomas!!! - kolejny wrzask rozbrzmiał w pokoju. Krzyki obudziły Ameriga, który jak najszybciej wbiegł do pokoju syna. Jednak to co tam zobaczył... Mężczyzna nie zwracał uwagi na Jane, Demetriego czy Feliciano. Drżąc szedł w stronę łóżka, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Jane! - w domu rozległ się krzyk trzech wampirów. Po chwili wszyscy znaleźli się w odpowiednim pokoju. Renata próbowała ruszyć Jane, jednak ta stale ją odpychała, nie wypuszczając Feliciano spod władzy swojego daru.
- Trzymajcie go! - Heidi spróbowała przekrzyczeć wyjącego Feliciano. - Dem! Feliks! Ruszcie się!
Po niecałej minucie Feliciano był przytrzymywany przez dwóch mężczyzn w ten sposób, ze nie mógł się ruszyć. W tym czasie Heidi uspokajała Jane. W końcu blondynka wypuściła wampira spod wpływu daru.
- Zabijcie go... - spod jednej ze ścian rozległ się ciężki od emocji głos. Głos Amerigo. Renata pokiwała głową.
- Zaprowadźcie go do jadalni... tu jest za mało miejsca – rozkazała ,,tarcza” ruszając jako pierwsza. Dwaj kolejni, ze straży Volturi, trzymając Feliciano, ruszyli za nią. Jednak nie będąc pod wpływem daru Jane, blondyn był silny. Bardzo silny. Dwójka wampirów nie stanowiła dla niego problemu. Feliciano był starym, doświadczonym wampirem. Był starszy od Trójcy, a nawet od Rumunów. Kiedy tylko doszli do jadalni, stanowczym i nagłym ruchem przewrócił trzymających go mężczyzn i uciekł.
Feliciano pragnął daru Jane, jednak nie był głupi. Gniew, nienawiść i żal dały jej zbyt dużo siły. Nie uśmiechało mu się ponownie zostać królikiem doświadczalnym. Jej dar był niespotykanie silny. Człowieka zabiłby na pewno, a wampira... no cóż, zwykłego, niedoświadczonego wampira również. Dar Jane nie działał wówczas jedynie na płaszczyźnie psychicznej, ale i fizycznej. To odrobinę zaniepokoiło mężczyznę. Przecież ją obserwował. Jak mógł nie zauważyć, ze jej dar nie jest czysto mentalny? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym więcej miał pytań. Ale nie przeszkadzało mu to. Lubił zagadki. A Jane była największą z jaką miał kiedykolwiek do czynienia. Uśmiechnął się do siebie. Takie zagadki wymagają czasu, a on jest cierpliwy. Bardzo cierpliwy.

- Jak to uciekł?! - w całym domu rozbrzmiał krzyk Jane
- On jest silny. Ma wiele darów, nie byliśmy w stanie nic zrobić... - tłumaczył się Demetri.
- Trzeba było zostawić go Jane. Wykończyłaby go - usłyszeli cichy głos. Amerigo wyszedł z pokoju syna, ale po jego policzkach nadal spływały łzy. - Idźcie stąd. Moja żona was zabije. Nienawidzi was tylko dlatego, że istniejecie. Stwierdzi, że to przez was Thomas nie żyje...
- Bo to prawda - powiedział cicho Alec, a siostra pokiwała głową.
- Może. Ale, jakby nie patrzeć, jesteście moją jedyną rodziną. Teraz, kiedy... - Amerigo wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić, ale na niewiele o się zdało. Po jego policzkach pociekły kolejne łzy. - Nieważne, że jesteście wampirami. Wiedziałem to od samego początku. Ale zaufałem wam...
- Może nie powinieneś - szepnęła Jane, a jej oczy stały się suche. - Może wtedy Thomas by żył?
- Może. Ale nigdy się nie dowiemy. Może i tak by nas zaatakował? Feliciano to groźny przeciwnik. Mało komu udaje się przeżyć spotkanie z nim. Mi się udało po raz kolejny, a Thomasowi... On nie miał tle szczęścia. - Mężczyzna usiadł na schodach i ukrył twarz w dłoniach. - Mam do was tylko jedną prośbę. Kiedy wróci moja żona... przyślijcie tu kogoś i powiedzcie, że zrobił to Eryk. 
- Czemu? - zapytała Renata
- Bo jego będzie w stanie zabić. A Feliciano jest dla niej za silny. Nawet łowcy mają swoje granice...
- Łowcy? - cztery głosy zadały to pytanie jednocześnie. Alec i Jane nie pytali. Babcia im o nich opowiadała. A właśnie babcia. Ostatnio nie odzywała się do Jane, a jeśli już, to cicho, słabo. 
- Idźcie już. Proszę... - mężczyzna walczył z sobą przez chwilę, a potem dodał niepewnie - Alec, Jane, przyjdźcie na jego pogrzeb. Tylko... trzymajcie się daleko, nie chcę by wam, lub mojej żonie stała się krzywda.
Szóstka wampirów w ciszy opuściła dom. Oczy Aleca i Jane były suche, nie patrzyli na drogę. Cały czas ktoś ich prowadził. Oboje obiecali sobie jedno. Zabiją Feliciano. Ale nie teraz. Teraz nie mieli sił. Nikt nie miał sił. Jakby ktoś wyssał z nich całą energię... 


Hej!
Nie spodziewaliście się takiego zakończenia, co? Ja w sumie też nie. Po prostu tak wyszło. Stwierdziłam, że Jane nie może mieć zawsze łatwo i przyjemnie. Byłoby nudno, nie sądzicie? Tak sobie myślę, że ten rozdział jest za krótki. po tak długiej nieobecności powinnam wstawić coś dłuższego, ale...  ale nie wyszło. Napisałam tle i jestem szczęśliwa... teoretycznie. Bo mam jeszcze napisać coś na natalieblack.blogspot.com. Chcę to zrobić dzisiaj, bo potem najdzie mnie pan Leń i nic nie wyjdzie. 
Pozdraiwam, 
Aga ;)