czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 35 ALEC

Alec uważnie obserwował siostrę. Z polowania wróciła kilka minut wcześniej. Była pierwsza, jak zwykle. Zawsze kończyła pierwsza, nie zabijała więcej niż musiała. Wiele wampirów nie mogło doczekać się polowań, lubiły jak ofiary uciekały. A Jane zawsze była inna. Ale nawet ją Volterra zmieniała. Obojętność przed zamordowaniem człowieka... kiedyś w takim momencie na jej twarzy pojawiało się obrzydzenie.
- O czym myślisz? - zapytała Jane leżąc na łóżku.
- O niczym ważnym - odpowiedział. - Już nie śpisz?
- Nie jestem  zmęczona.
Zaśmiali się. Alec był zadowolony, że chociaż spędzają jeszcze razem czas. Chciałby odejść z Volterry. Nie na zawsze, na kilka dni. Odejść daleko, dać Jane kilka chwil bez nadzoru, bez tego wszystkiego. Ale nie śmiał tego zaproponować. Nie w świetle tego, jak skończyła się ich ostatnia wyprawa. Jane najwyraźniej też o niej myślała.
- Chciałabym odwiedzić grób Thomasa. I zobaczyć się z Amerigo.
- Żona Amerigo jest łowczynią - przypomniał jej Alec. Tak naprawdę nie chodziło mu o nią. Martwił się o Jane. Dopiero niedawno przestała się obwiniać.
- Jesteśmy rodziną.
- Nie teraz, za rok - poprosił Alec. Chciał dać wszystkim czas.
- Pół.
Kompromis. Każdemu odpowiadało. Jane w sumie też wyglądała na zadowoloną. Chyba tak naprawdę nie czuła się gotowa.
Alec nie został u siostry długo. Obiecał oddać Feliksowi książkę. Tyle, że najpierw musiał ją znaleźć.
Książki leżały na łóżku. Wszystkie. A wśród nich nie było tej której szukał. Sprawdził jeszcze raz. Musiał ja gdzieś mieć. Pożyczył tę książkę od Feliksa miesiąc wcześniej. Feliks też od kogoś pożyczył. Książka krążyła po zamku od dobrych kilku lat i do tej pory nikt nie domagał się zwrotu.
- Feliks prosi, żebyś przyniósł mu ją do pokoju za pięć minut. - Do pokoju bez pukania wpadła Renata. - To jest książka Kajusza... - dodała widząc bałagan w pomieszczeniu.
- Jasne, zaraz ją mu zaniosę - powiedział Alec. Chwilę później wampirzyca wyszła.
Ta książka była naprawdę droga, nie byle jaka robota. Ale w Volterze wszystko się rozchodzi. Taka księga, czy inna, każdy ma coś w pokoju. Renata sugerowała, żeby poukładać wszystko w którejś pustej komnacie, ale... ale chyba każdy wolał mieć coś pod ręką.
Alec przejrzał książki jeszcze raz. A tej nadal nie było. Pokój przeszukał już dwa razy, i nadal nie miał pojęcia, gdzie mógł ją zostawić. A podobno wampiry mają dobrą pamięć. Usiadł na łóżku i wziął do ręki jedną z leżących tam książek. Zamknął oczy i jeszcze raz zastanowił się, gdzie mógł tamtą zostawić. Nagle drzwi się otworzyły.
- Alec! Miałeś mi ją oddać jak najszybciej! - Feliks wyrwał książkę z ręki Aleca.
- Poczekaj! To... - Feliks przekartkował książkę.
- Cała. W takim stanie, w jakim ją wziąłeś.
Alec spojrzał na książkę. To zdecydowanie była ta, której szukał. Tylko jakim cudem? Przecież nie było jej na łóżku. Feliks najwyraźniej nie miał czasu, bo wybiegł z pokoju. Jednak zaraz potem wpadła Heidi.
- Dzisiaj polujemy! - powiedziała i wybiegła. Alec przez dobra chwilę zastanawiał się, czy nie zaczyna wariować. Przecież... A może to przez stres? W końcu może i był wampirem, ale to wszystko co się wydarzyło... Kiedy Jane obwiniała się o śmierć Thomasa i tamto wszystko, Alec po prostu musiał być silny. A teraz, kiedy jego siostra się uspokoiła, mógł sobie wreszcie pozwolić na odrobinę załamania.
Alec potrząsnął głową. Nie, nie mógł. Jane nadal potrzebowała wsparcia. A ta książka to była po prostu chwila słabości. Chłopak zamknął oczy i policzył w myślach do dziesięciu. Kiedy uspokoił już myśli wyszedł z pokoju. Wiedział, że Demetri wymyśli coś, co pozwoli mu się odstresować.
Polowanie nie sprawiało Alecowi takiej przyjemności jak Heidi, Feliksowi czy Demetriemu, ale i tak podobało mu się znacznie bardziej niż atakowanie niewinnych wycieczkowiczów. Teraz przynajmniej z jego ręki nie ginęli dobrzy ludzie.
Tym razem jego celem była kobieta. Do miasta przeprowadziła się kilka miesięcy wcześniej. To do czego zmuszała swoją córkę budziło w Alecu odrazę. Kiedy jej ciało bezwładnie opadło na ziemię, na twarzy wampira pojawił się uśmiech.
Następna grupa miała polować poza miastem. Nie mogło być zbyt wiele ataków w tak krótkich odstępach czasu. Każdy doskonale to rozumiał.
Dni mijały Alecowi szybko, nawet zbyt szybko. Feliks udzielał mu kolejnych lekcji walki wręcz. Jako wampir Alec się nie męczył, ale bardzo szybko zaczynał mieć dość ciągłych porażek. A Feliks za każdym razem znajdował kolejne źródło żartów. Zdecydowanie idealnym nauczycielem nie był, ale Alec nigdy nie popełnił po raz drugi tego samego błędu. Alec ćwiczył całymi dniami, i chociaż nie był fizycznie zmęczony, po całym dniu wysłuchiwania docinków Feliksa, zaszywał się w swojej komnacie i spędzał noce z książką w ręku.
Jane nie było w jej komnacie, Alec dopiero po chwili przypomniał sobie o polowaniu. Postanowił poczekać na siostrę. Był pewien, że Jane wróci najpóźniej po jakiejś godzinie. W końcu od wyjścia minęło już trochę czasu. Powinna już znaleźć ofiarę. Teoretycznie powrót nie zająłby jej nawet dwóch minut, ale Jane zawsze lubiła spacerować nocą.
Zgodnie z przewidywaniami Aleca po jakich czterdziestu minutach do komnaty weszła Jane. Nie wydawała się szczególnie zadowolona, ale akurat nie to zdziwiło jej brata.
- Masz na ubraniach krew - powiedział. - Myślałem, że już nauczyłaś się jeść.
- Oh, zamknij się. Tamten pijak miał jakiegoś kolegę. Ich smród zamaskował ludzki zapach... nawet nie wiedziałam, że to możliwe. Wskoczył mojemu na plecy... i widzisz efekty.
Alec zaśmiał się. Znał Jane i wiedział, że wokół niej od zawsze musiał panować idealny porządek. Naturalnie dotyczyło to również ubrań. Bardzo szybko nauczyła się pić krew tak, by nic nie wylądowało na jej bluzce, czy spódnicy. A wszystko dlatego, że nie chciała się ubrudzić.
Obserwował jak Jane wybiera sobie czyste ubrania i znika za drzwiami łazienki. Dosłownie chwilę później wróciła przebrana i uczesana. Alec sięgnął po książkę, ale Jane złapała go za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi.
- Idziemy na spacer - oświadczyła stanowczo. - Mam już dość siedzenia i nic nie robienia.
- Do lasu? - upewnił się Alec, a kiedy zobaczył szeroki uśmiech przewrócił oczami. - A gdzieżby indziej...
Chodzili już drugą godzinę. Jane wydawała się taka szczęśliwa. Jakby nie miała żadnych zmartwień, jakby nic złego nie miało się już wydarzyć. Alec bardzo długo nie widział jej tak rozluźnionej. Śmiała się, wręcz skakała po lesie.
Do Volterry wrócili dopiero nad ranem. Jane poszła do swojej komnaty, a Alec postanowił zajrzeć do Santiago. Odkąd jego grupa wróciła z polowania zachowywał się jakoś dziwnie i prawie nie wychodził ze swojej komnaty.
Santiago nie otwierał kilka chwil, a z komnaty nie dochodziły żadne odgłosy. Alec doszedł więc do wniosku, że po prostu nikogo nie ma. Chciał odejść, kiedy drzwi się otworzyły. Santiago wyglądał dziwnie, choć Alec na początku nie był w stanie określić dlaczego.
- Czego chcesz? - zapytał na wstępie Santiago.
- Zapytać czy wszystko w porządku... Od kilku dni nie wychodzisz, a poza tym...
- Wszystko w porządku. Jak widzisz jestem tu - ostro przerwał Santiago, a potem dokończył spokojniej. - Nie jestem nikomu potrzebny, więc się stąd nie ruszam. Nie martw się.
Zanim Alec zdążył otworzyć usta drzwi ponownie się zamknęły. Alec postanowił więc zajrzeć do Demtri'ego. To właśnie Dem poprosił swojego młodszego kolegę o sprawdzenie co z Santiago.
Alec wszedł do komnaty Demetri'ego bez pukania. Miał właśnie zdać relację z wymienionych z Santiago kilku zdań, gdy spojrzał w lustro. Dotarł do niego, dlaczego Santiago wyglądał dziwnie. Żaden wampir nie ma szarych oczu. Żaden.
- O co chodzi? Dowiedziałeś się czegoś? - Demetri najwyraźniej zaczynał się niecierpliwić. Alec opowiedział co się wydarzyło, ale nie wspomniał o szarych oczach. Sam nie widział co o tym myśleć. Musiał jeszcze raz zobaczyć Santiago. Najdziwniejsze wydawało się to, że Santiago czasem wychodził i widziało go wiele wampirów, nikt jednak nie zwrócił uwagi na te oczy. To było zastanawiające.



Kolejny rozdział postaram się napisać w weekend, ale niczego nie obiecuję, ponieważ muszę napisać jeszcze rozdziały na dwa blogi. Ale w tym miesiącu się wyrobię, w końcu zaczynają mi się ferie :)
Klawiatura nie gryzie, czekam na komentarze :P


niedziela, 4 stycznia 2015

Spóźnione życzenia!

Hej!
Już po świętach i po sylwestrze, ale nie mogłam się zebrać, żeby coś napisać. Zacznę więc od spóźnionych życzeń: Wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, pieniędzy i szczęścia w roku 2015!!!

Postanowiłam wam coś napisać. Mam nadzieję, że pamiętacie opowiadanko z poprzednich świąt. W sumie to nie pisałabym nic, gdyby nie ostatnie zaginięcie. Pewnie słyszeliście, głośno o tym było w telewizji. Tak więc ku pamięci dwóch braci [*]

Znowu grudzień, znowu święta. Marek wyszedł z zamku i obserwował ludzi. Wszystko wyglądało jak rok wcześniej. Mężczyzna, niby przypadkiem, co jakiś czas przechodził obok domu Didyme. Chciał pójść do niej wcześniej, ale coś go powstrzymywało. Tak jakby wtedy nie był odpowiedni czas. Marek przeszedł obok domu dziewczyny jeszcze kilka razy i postanowił zajrzeć do domku, do którego ostatnim razem zaprowadził Didyme.
Już tam była. Najwyraźniej na niego czekała. Tym razem była ciepło ubrana, a obok niej siedział młody mężczyzna.
- Mówiłam, że przyjdzie? - zapytała tamtego człowieka, po czym przytuliła Marka.
- Mówiłaś. Mówiłaś też, że on nam pomoże.
Marek zdziwił się.
- W czym miałbym pomóc? - zapytał, przypominając o swojej obecności.
- Nasi ojcowie zaaranżowali nam małżeństwo - powiedziała Didyme. - A tak właściwie to, to jest Marcin. Mój narzeczony.
Wampir jeszcze raz spojrzał na młodego mężczyznę. Widać było, że dopiero niedawno przestał być chłopcem. Wiać również było, że Didyme wolałby mieć za siostrę, niż za żonę.
- Żadne z nas tego nie chce - odezwał się Marcin. - Mój ojciec chciał dać mi za żonę jakąś trzynastoletnią dziewczynkę. Aby się od tego wymigać powiedziałem, że wolałbym pannę trochę bardziej zbliżoną mi wiekiem.
- A wtedy jego ojciec poszedł do mojego ojczyma. No i na wiosnę bierzemy ślub - dokończyła Didyme.
- A jak ja miałbym wam pomóc? - zainteresował się Marek
- Idź do mojego ojca i poproś o moją rękę - odpowiedziała Didyme, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Co?! - wręcz krzyknął zaskoczony Marek.
- Zareagowałem podobnie - stwierdził uśmiechnięty Marcin.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Skoro obiecał cię innemu, odprawi mnie z niczym - powiedział, a na twarzy kobiety pojawił się uśmiech.
- To załatwimy my. Odegram wariatkę, a Marcin pójdzie z tym do swojego ojca, a on do mojego ojczyma.
- Ona obmyśliła wszystko. I odpowiedź na wszystko też ma. Tak jakby wiedziała co powiemy - rzucił Marcin kiedy zobaczył, że Marek ponownie otwiera usta. Didyme tylko się uśmiechnęła.
- Wyślesz kogoś jako posła. Przecież Marek Volturi nie będzie fatygował się osobiście, nieprawdaż?
Marcin nie wydawał się zaskoczony, Marek natomiast myślał, że zwariował.
- Skąd wiesz? - zapytał.
- Wiem wiele rzeczy. Między innymi to, że zrobisz to, o co cię proszę. Równo za miesiąc kogoś wyślij do mojego domu.
Didyme po raz kolejny przytuliła Marka. Żadne z nich do tej por nie zdawało sobie sprawy jak bardzo tęskniło. Marek nie rozumiał tej ludzkiej dziewczyny. Pierwszy i ostatni raz widziała go rok wcześniej, a już była gotowa zostać jego żoną. To, że on przystał na ten pomysł było wynikiem tego, że obserwując ją przez ten rok zdążył ją pokochać. Ostatniej zimy widział w niej młodą dziewczynę, jeszcze dziecko, ale jeden rok zmienił dużo. Zarówno w jej wyglądzie, jak i w zachowaniu. Zmieniła też jej ojczyma. Śmierć matki Didyme była wielkim ciosem dla jej ojczyma. Marek obserwował jak ta młoda osóbka opiekuje się swoim opiekunem.
- Oczywiście odwlekaj ślub jak najdłużej - powiedział Marcin, a Marek spojrzał na niego. - Możesz i powinieneś.
Didyme pokiwała głową, a Marek uśmiechnął się. Doskonale to wiedział. Didyme może wyglądać jak kobieta, ale stanowczo potrzebowała czasu. Jeśli tyle o nim wiedziała, to o tym czym jest, na pewno również. Skoro chciała zostać jego żoną, równało się to z przemianą. A wieczność w siedemnastoletnim ciele nie jest zbyt pociągająca. Marek doskonale wiedział, że historia zatacza koła i niedługo naprawdę byłaby uważana za dziecko.
Didyme po raz ostatni przytuliła Marka i wyszła z chaty. Marcin został.
- Didyme ci ufa - stwierdził, patrząc mu w oczy. Wampir uświadomił sobie nagle, że niedawno polował. - Mam nadzieję, że się nie pomyliła. Bo jeśli ją skrzywdzisz...
- Myślisz, że będziesz w stanie coś mi zrobić? - wypalił nagle Marek, a Marcin po prostu się uśmiechnął.
- Nie. Ale to nie znaczy, że nie spróbuję.
Chwilę później Marek został sam. Zdał sobie sprawę, że doskonale rozumie tego młodego człowieka.
Następnego dnia Marek ponownie zajrzał do chatki. Nie było tam Didyme, jednak pod ścianą siedział Marcin i nieznany Markowi chłopak.
- Didyme miała rację. Jak zwykle - radośnie stwierdził chłopak. - Jestem Paweł, brat Marcina.
- Nie mam pojęcia czemu tu jesteśmy. Poprosiła nas, żebyśmy tu przyszli, bo się pojawisz - dokończył Marcin.
- Powiedziała mi, żebym ci powiedział, że nie możesz pozwolić, by on zginął. I nie, nie wiem o kogo chodzi - powiedział Paweł, a następnie skierował się do drzwi. Najwyraźniej uważał, że nie jest już potrzebny. Marcin przez chwilę się nie ruszał, po czym wyszedł za bratem.
Minęły święta i termin wysłania kogoś z prośbą o rękę Didyme zbliżał się wielkimi krokami, a Marek miał jeszcze w perspektywie opowiedzenie o tym braciom. Obaj wiedzieli, że ich najstarszy brat czuje coś do tej ludzkiej dziewczyny, ale tego na pewno się nie spodziewali. Znalazł więc odpowiednią chwilę i opowiedział wszystko braciom.
- Zawsze wiedziałem, że to ciebie kobieta poprosi o rękę. No, przynajmniej odkąd uciekliśmy Amazonkom - stwierdził w końcu Aro. Kajusz uśmiechnął się i przygryzł wargę.
- Nigdy nie myślałem, że przyznam ci rację - powiedział po chwili Kajusz. Marek wywrócił oczami, a jego bracia momentalnie się uspokoili.
- Czy powinienem wysłać jej jakiś prezent z tym całym posłem? - zapytał w końcu Marek, a Kajusz kiwnął głową. - Może Athendora ci coś doradzi.
Marek chciał wysłać kogoś ze straży, ale Kajusz zaoferował, że on pójdzie. Ten pomysł nie przypadł do gustu Aro, ale Marek się zgodził.
- A więc masz narzeczoną - powiedział Kajusz, kiedy tylko wrócił. - Zaprosiłem ich na za tydzień do Volterry na przyjęcie. Zaprosiłem również najbliższą rodzinę i przyjaciół. Ich, rzecz jasna. Będziemy musieli zmusić część straży, aby zasiedli do stołu. No i będziemy musieli jeść. Didyme może i wie o nas, ale co do reszty, to raczej wątpię.
- Nie mogłeś tego ustalić z nami? - warknął Aro, kiedy sobie uświadomił, ile będą musieli zrobić. Co prawda tydzień dla wampirów, to bardzo dużo, ale...
- Uspokój się, damy radę - stwierdził Marek, a Aro tylko westchnął. Jak trzeba, to trzeba. Dadzą radę. Trzeba tylko dopracować kilka szczegółów.
W dzień przyjęcia Marek postanowił wyjść do lasu. Godziny do przybycia gości dłużyły mu się okropnie. Kiedy tylko był pewien, że żaden człowiek go nie zobaczy, pobiegł wgłąb lasu. Zatrzymał się dopiero, kiedy usłyszał jakieś krzyki. Przez chwilę nasłuchiwał, po czym pobiegł w tamtym kierunku. Zobaczył dwa ogromne niedźwiedzie idące w stronę rzeki. Za nimi leżał, martwy już, koń. A przez rzekę próbował przepłynąć chłopak. Dopiero po chwili Marek rozpoznał Marcina. Dotarło do niego, że to dlatego Didyme wysłała wtedy Marcina i Pawła do tamtej chatki. W końcu o kogo innego mogłoby jej chodzić?
Marek w wampirzym tempie pobiegł i zabił oba niedźwiedzie. Następnie podpłynął do Marcina i wyciągnął go z wody.
- Nie masz przypadkiem stawić się dziś wieczorem na przyjęciu? - zapytał, a Marcin kiwnął głową, a potem zamknął oczy. Dopiero wtedy Marek zauważył, że bok mężczyzny był rozcięty. Rozdarł płaszcz i przewiązał ranę. Gdy upewnił się, że opatrunek się trzyma, wziął Marcina na ręce i pobiegł do zamku. Nie miał zamiaru pokazać się tak w mieście, a Afton mógł wyleczyć go znacznie szybciej.
Pierwszym gościem był Marcin, który wyszedł prosto z komnaty Aftona. Na szczęście, dla Marka, podziękowania nie były szczególnie wylewne i długie. Zwłaszcza, że zaraz potem pojawiła się Didyme i jej ojczym. Nawet perspektywa ludzkiego jedzenia nie była w stanie unieszczęśliwić Marka. Nie, kiedy Didyme była tuż obok.


No i kolejna miniaturka. Albo kolejna część, bo to już raczej nie miniaturka... Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze kilka świąt i będę musiała znaleźć inny temat.
Rozdział napisany, pojawi się za dwa tygodnie.
Jeśli pojawią się jakieś komentarze, to wcześniej :)