niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 37 ALEC


Czy rozumiał coś z tego? Nie. I nie chodziło nawet o oczy Santiago, czy o to, że wszyscy zapominali. Chodziło o coś całkiem innego.
- Alec pamięta wszystko - powiedziała Jane otwierając drzwi do komnaty Marka. Weszła, jak do siebie i podeszła do biblioteczki. - Będzie nam łatwiej coś znaleźć.
- Alec? - Marek spojrzał na niego z ciekawością. - Więc co dokładnie pamiętasz?
- Santiago ma szare oczy, ale... - zaczął, jednak Mark mu przerwał.
- Nie powinieneś o tym pamiętać. Nie wiemy co to, ale nikt tego nie pamięta. Zwłaszcza tego szczegółu...
- Ja pamiętam - powiedział Alec, a Jane w tym momencie podała Markowi księgę. - Skoro znamy jakiś szczegół, może poszukajmy czegoś, panie.
Marek uważnie kartkował księgę, co chwila się przy czymś zatrzymując.
- Oczy - podpowiedziała dość niepewnie Jane, zerkając na Aleca. Marek kiwnął głową i szukał dalej.
Cała sytuacja wydawała się Alecowi irracjonalna.
- Prawdopodobnie nawet jeśli znajdziemy co to jest, to reszta i tak nie będzie miała o niczym pojęcia. I chyba to nawet lepiej - powiedział w końcu Marek i odłożył księgę. - Nic tam nie ma. Są co prawda zioła, których opary są w stanie doprowadzić do tego, że wampiry zapominają o jakichś ważnych szczegółach, czy wydarzeniach, ale nic co by tłumaczyło te oczy.
Chwilę później Alec i Jane wyszli. 
- Od kiedy nad tym pracujecie? - zapytał, kiedy weszli do jego komnaty.
- Wczoraj rano zauważyłam i... i poszłam do Trójcy. Aro tak szybko zapomniał, większość szybko zapominała. W końcu stwierdziliśmy, że musimy się zająć tym sami.
- Dlaczego nie powiedzieliście mi?
- Kajusz nalegał, żeby zacząć od Eleazara, Renaty i Feliksa. Obaj uparli się, że mówienia tobie to strata czasu.
- Dlaczego? - zapytał, a Jane zmieszała się, jakby nie spodziewała się tego pytania.
- Nie wiem. Ja... nie pytałam...
Alec spojrzał uważnie na siostrę. Wydawał się taka smutna. I trochę przestraszona.
- Powinnaś przyjść z tym do mnie. Pomógłbym ci.
- Wiem, ale byliśmy zajęci. Marek i Kajusz szukali czegoś w księgach, wypytywali Eleazara, czy nie wyczuł w pobliżu wampira z darem, a ja... Ja szukałam poza miastem. I musieliśmy uważać, żeby Santiago się nie zorientował. Posłuchaj, naprawdę chciałam ci o wszystkim opowiedzieć...
Przytulił ją. Nie do końca wierzył siostrze, ale nie miał zamiaru jej tego pokazywać. Nie kiedy go potrzebowała. Bo akurat w to nie wątpił.
- Dziękuję. Musimy się dowiedzieć co się dzieje. I teraz, kiedy wiesz o wszystkim, to... wiem, że się uda. Musi.
- Czego dokładnie szukałaś poza miastem? Może mógłbym jakoś pomóc.
- Ja... pomyślałam, że może... - Jane wyglądała na zmieszaną. - Pomyślałam, że może łowcy mogliby coś wiedzieć. Chciałam dowiedzieć się, gdzie przeniósł się Amerigo...
- Sądzisz, że jego żona rozmawiałaby z tobą? - zapytał Alec. Nie wierzył w to i nie sądził, że Jane powinna robić coś tak niebezpiecznego, zwłaszcza sama.
- Amerigo mógłby ją przekonać... chyba.
- Chyba? Jane, ona cię zaatakuje, jeśli użyjesz daru, Amerigo cię znienawidzi i nic nie zdziałasz, jeśli nie użyjesz, zginiesz zanim powiesz choć słowo.
- Nie jestem głupia! - warknęła Jane. - Ulver się do nich przyłączyli.
- Wilkołaki?
- Zostali prawie sami zmiennokształtni. Między innymi Ana. Jestem pewna, że nasze hasło ciągle jest aktualne, oraz, że zostało przekazane łowcom.
- Więc uważasz, że masz szansę?
- A masz lepszy pomysł? Amerigo z żoną wyniósł się niedługo po śmierci Thomasa. Przyjadą dopiero na rocznicę, czyli za pół roku. Wolałam nie ryzykować spotkania z innymi łowcami, ale jeśli nie dowiem się, gdzie teraz są... będę musiała spróbować.
- Jak ich szukałaś?
- Zostawili służbę. Przed wyjazdem każdemu znaleźli pracę u swoich znajomych, większości całkiem niedaleko, ale dwie osoby wyjechały za nimi. Nawet nam droga w jedną stronę zajmie pół nocy.
- Czy Athendora wie o wszystkim? - zapytał Alec wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Udało jej się pamiętać przez trzy godziny, ale Kajusz nie chciał jej w to mieszać. O czym myślisz?
- Mogłaby pójść na polowanie. Wiem, że ani ona, ani Sulpicia nie wychodzą, ale jeśli się uprze, to jej nie odmówią.
- Kajusz nie zgodzi się, żeby tak zaryzykować.
- Ależ ona wcale nie będzie ryzykować. Pójdziemy większą grupą. Athendora każe nam ruszyć przodem i rozeznać teren. Wyjdziemy kilka godzin przed zmierzchem, żeby wrócić rano.
- Nawet gdyby się zgodziła, jeśli zapomni, to będzie źle.
- Najpierw spróbujmy ją przekonać, jeśli Marek i Kajusz pójdą z nią, będą mogli jej przypominać.
- Zapytać nie zaszkodzi.
Chwilę później wyszli z komnaty Aleca. Spokojnie przeszli do skrzydła trójcy.
Kiedy Jane przedstawiła Kajuszowi i Markowi pomysł Aleca, nie spotkał się on z pozytywnym przyjęciem. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Jane, Kajusz i Marek wyglądali, jakby toczyli bitwę na spojrzenia. Alec miał wrażenie, że nie zauważył jakiejś kłótni.
- To niebezpieczne. Athendora nie ma żadnego daru - powiedział w końcu Kajusz.
- Będzie z nią Renata, Demetri, Eleazar i kogo jeszcze sobie wybierze. Oraz my pójdziemy - powiedział Marek a Alec prawie się uśmiechnął. Kajusz miewał inne zdanie, ale nie sprzeciwiał się bratu. Zwłaszcza w trudnych decyzjach.
- Athendora musi sama się zgodzić. A ja nie będę jej przekonywał. - Kajusz, zgodnie z przewidywaniami Aleca, nie sprzeciwi się.
- Ani odwodził - dodał Marek
- Zgoda. Powinna być w naszej komnacie. Chodźmy.
Alecowi prawie zrobiło się żal Kajusza. Nie dziwił się, że nie chciał ryzykować życiem własnej żony, ale nie mieli wyboru. Santiago nie mógł nic podejrzewać. Co prawda wyjście Athendory nie było normalne, ale czasami, po większej kłótni z Kajuszem żądała czegoś niezwykłego z ramach przeprosin. Wspólne polowanie pasowało idealnie.
Athendora miała na sobie zieloną suknię, czarne włosy związała na karku. Z uśmiechem spojrzała na męża i towarzyszące mu wampiry.
- Spędzaliście tyle czasu w komnacie Marka, że zaczęłam się zastanawiać, kiedy poprosicie mnie o pomoc.
Kajusz skrzywił się, a Athendora zaśmiała się.
- Owszem, potrzebujemy twojej pomocy - powiedział Marek i opowiedział o Santiago.
- Opowiadaliście mi już o nim. Zapomniałam tak jak wszyscy inni - powiedziała Athendora spokojnie. - Domyślam się, że nadal nie wiecie, co to powoduje. Macie jakiś trop, ale poza Volterrą. Potrzebujecie czasu, ale nie możecie po prostu powiedzieć Aro, że nie będzie was dzień, czy dwa, ponieważ nie chcecie zwracać uwagi Santiago. Jeśli ktoś mu to zrobił, to na pewno jest niebezpieczny. A więc potrzebujecie kobiety, której wspomnień Aro nie ma prawa przejrzeć, aby nie wzbudzić podejrzeń.
- Chcemy, byś udała się na polowanie. Rzecz jasna z eskortą. Jane i Alec w tym czasie pobiegną dowiedzieć się, gdzie aktualnie przebywają łowcy, którzy mogą być w posiadaniu informacji o takim wampirze.
- Bądź wilkołaku. Nie zapominajmy, że nie bez powodu są naszymi wrogami. Po przemianie u nich także pojawiają się dary.
- Aktywne w czasie pełni, związane z żywiołami - powiedział Marek, najwyraźniej wykluczając taką możliwość.
- Nie zawsze. Wilkołaki z urodzenia, te w pełni śmiertelne, posiadają również inne dary, działające każdej nocy. Jeśli są ze starego rodu, czasem ich dary działają również w dzień.
- Nie wiedziałem, że wiesz tyle o wilkołakach - powiedział Marek, najwyraźniej nie do końca przekonany o prawdziwości tych informacji.
- Jestem od was starsza, teraz spędzam całe dnie w tym skrzydle, ale kiedyś sama o siebie dbałam. Ciężkie czasy skutkują sojuszami zaciekłych wrogów. Dowiedziałam się wiele o wilkołakach i przysięgłam nie zdradzać tego, jeśli nie będzie uzasadnionego podejrzenia, że zagrażają mi i mojej rodzinie.
- Teraz jest takie podejrzenie?
- Tak. Wilkołak, który przez lata ze mną współpracował, w czasie pełni był w stanie wprowadzać ludzi, wampiry i wilkołaki w taki właśnie stan. Odwracać ich uwagę od jakiegoś szczegółu. Jego potomek byłby w stanie kontrolować to nawet w ciągu dnia.
- Skąd ta pewność? I dlaczego nie powiedziałaś wcześniej?
- Bo jego córka była człowiekiem. Została poczęta przed jego przemianą. Nie została przemieniona, chciała pozostać człowiekiem. Temudżyn się zgodził, zresztą, miał na głowie wojnę i córka - człowiek była znacznie bezpieczniejsza, niż gdyby została przemieniona. Jego władca nie pozwoliłby jej się ukrywać. Zostałaby przeszkolona i walczyłaby. Jednak sprawdziłam prawdopodobieństwo rozwinięcia się daru do dzisiaj. Gdyby dziecko, albo wnuk Yesugen został zmieniony, to teraz dar byłby odpowiednio silny.
- Równie dobrze taki dar mógłby mieć wampir.
- Nie. Dary się nie powtarzają. U wilkołaków rozwijają się z pokolenia na pokolenia, dlatego żaden wampir nie dostałby takiego...
Athendora nagle przerwała i otworzyła szufladę biurka. Wyciągnęła zapisane kartki i uważnie przejrzała. Przez kilka minut ignorowała pytania Marka i Kajusza, a następnie oderwała wzrok od notatek i spojrzała na nich.
- Opowiedzcie mi co się stało.
Marek kiwnął głową i ponownie opowiedział o Santiago.
- Jeśli żadne z dzieci Yesugen nie zostało wilkołakiem istnieje szansa, że Temudżyn, umierając, nie mógł zapewnić jej ochrony sfory. Wysłałby wtedy ją za mną, ponieważ byłam mu winna przysługę. Byłam jednak pewna, że syn Yesugen został zmieniony, gdy tylko wszedł w dorosłość. - Athendora po kolei spoglądała w oczy każdego z nich. - Musicie mi przysiąc, ze to nie opuści tego pokoju. Jeśli to zrobicie, to dar, który mnie zobowiązał, uniemożliwi Aro odkrycie tego.
- Przysięgam - powiedziała Jane, a po chwili powtórzył Alec. Marek i Kajusz również przysięgli.
- To chroni tylko przed wymuszeniem tej tajemnicy. Z własnej woli możecie powiedzieć o tym każdemu. Rano wyrażę chęć wybrania się na polowanie. Pójdę ja, mój mąż, Renata i Feliks. Oraz oczywiście wy - dodała, uśmiechając się do Jane i Aleca. - Demetri, Eleazar i ty, Marku, musicie zostać z Aro i Santiago. Eleazar niech uważnie obserwuje i daje wam znać o każdym darze, jaki wyczuje. Dodatkowo Alec musi zostać z nami. Do łowców Jane pójdzie sama. Jeśli zostaniemy zaatakowani przez sforę nie poradzimy sobie bez daru Aleca. A poza tym Jane zna zmiennokształtną, z której sforą zawarliśmy pakt.
- Nie zostawię Jane - powiedział Alec.
- Nie dziwię ci się, ale sama będzie bezpieczniejsza. Jeśli chcesz rozmawiać z łowcami najlepiej iść samemu. My idziemy do nich, muszą czuć się silniejsi.
- Ale nie wiem, czy od razu znajdę łowców. Nawiązuję tylko kontakt ze służbą.
- Sama w to nie wierzysz. Tej nocy albo znajdziesz łowców, albo stracisz swoją szansę.
Wychodząc z komnaty zarówno Alec, jak i Jane nie byli w dobrych nastrojach.
- Ma rację. Muszę iść sama - powiedziała Jane, gdy zamknęła drzwi do swojej komnaty.
- Wiem o tym, ale to nie sprawia, że czuję się lepiej. Jesteś moją siostrą, powinienem być przy tobie.
Jane przytuliła się do Aleca.
- Też wolałabym, żebyś poszedł ze mną, ale nie możemy ryzykować. Athendora... no cóż, nie mogę się z nią nie zgodzić.


Wróciłam. Dokończę tę historię, jednak nie obiecuję, że rozdziały będą pojawiały się często, czy w równych odstępach czasu. Ale będą. Obiecuję. 

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 36 ALEC

Hej! Wróciłam z nową porcją weny i milionem pomysłów. Jedynym problemem jest brak komputera, który jakieś dwa miesiące temu postanowił przestać działać. Tak więc rozdziały nie będą pojawiały się tak często, jakbym chciała.

Rozdział 36

Jane znowu nie było w pokoju. Nie zdziwiło go to zbytnio. Ostatnio pokochała las i spędzała tam chyba każdą wolną chwilę. Jednak teraz był to niewielki problem. Trójca chciała ich widzieć. Miało to związek z tym co Aro zobaczył we wspomnieniach Aleca. Najdziwniejsze w tym wszzystkim było to, że gdy to oglądał, obaj musieli naprawdę bardzo skupić się na tym wspomnieniu, by Aro zdołał dostrzec szare oczy. Postanowili wezwać Santiago, jednak dla bezpieczeństwa uznali, że będzie lepiej, jeśli pojawi się Jane. Ale ona, rzecz jasna, musiała zniknąć. Westchnął i pobiegł do lasu. Nie był wybitnym tropicielem, jednak bez trudu odnalazł trop siostry. Znalazł ją tym szybciej, że ona zmierzała w kierunku zamku.
- Coś się stało? - zapytała, gdy tylko go zobaczyła, a Alec uważnie się jej przyjrzał. Pierwszy raz od miesięcy widział ją biegnącą z lasu. Do, to i owszem, ale nigdy z. I to pytanie. Ona wiedziała, że coś się stało.
- Chyba tak, ale lepiej będzie jak wyjaśnię ci to wszystko... gdzie indziej. - Skoro Jane nie chciała mu powiedzieć, on nie będzie naciskał. Miała prawo mieć sekrety, którymi nie chciała dzielić się nawet z bratem.
Biegiem ruszyli do sali tronowej. Jene nawet nie spojrzała na brata przez całą drogę. Wprawdzie było to tylko kilka sekund, ale on czuł się dziwnie.
- Jane, czy widziałaś ostatnio Santiago? - zapytał Aro, kiedy tylko weszli. Jane ukłoniła się, po czym zmarszyczyła brwi.
- Santiago, panie? Wczoraj rano przyszedł do mnie pożyczyć książkę. Czy coś z nim się stało?
- Czy coś cię w nim zdziwiło?
- Nie... - nagle Jane przerwała. Zmarszczyła brwi i spojrzała na Aro, potem na Kajusza, na końcu przez chwilę zatrzymała wzrok na Marku. - Tak. Nie wiem jakim cudem mogło mi to wylecieć z głowy. Nie mam pojęcia dlaczego, zachowywał się całkiem noramlnie, ale coś mi nie pasowało w jego twarzy.
- Ma szare oczy - powiedział w końcu Aro uważnie patrząc na Jane.
- Niemożliwe. Zauważyłabym...
- No właśnie nikt nie zauważył. Tylko Alec. - Gdyby nie to, że słowa te wypowiedział Marek, Alec mógłby przysiąc, że usłyszał w tym tonie naganę. Jednak Marek mówił tylko takim tonem.
Aro westchnął i rozkazał przyprowadzić Santiago.
Jane patrzyła przed siebie. Szli powoli i Alec zaczynał czuć się niezręcznie. Miał wrażenie, że Jane się na niego obraziła.
Kiedy zapukali do drzwi, Santiago otworzył niemal natychmiast.
- Tak?
- Aro, Kajusz i Marek chcą cię widzieć - powiedziała spokojnie Jane, uśmiechając się delikatnie. Gdyby nie był świadkiem, jak kilka chwil wcześniej Aro wyjaśnia jej wszytko co wiedzieli, stwierdziłby, że nie ma o niczym pojęcia.
- A więc coś się szykuje? To dobrze, zaczynałem się już nudzić.
Santiago ruszył przodem, nie czekając na nikogo. Alec poszedł za nim, a Jane nie ruszyła się z miejsca.
- Jane, idziesz? - zapytał, a zamiast odpowiedzi otrzymał uśmiech. Jane podbiegła do niego i szli ramię w ramię. Widział, że coś jest nie w porządku, miał ochotę zapytać co się dzieje, ale odpuścił. Mieli coś do zrobienia, prywatne rozmowy musiały poczekać.
Alec miał wrażenie, że nie zbliżają się do celu. Wprawdzie szli powoli, jednak nie przypominał sobie, by przejście od pokoju Santiago do sali tronowej, kiedykolwiek zajmowało tyle czasu. Zerknął na Jane, jednak nie wyglądało, że coś zauważyła.
Kiedy w końcu doszli na miejsce, Alec przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć dlaczego mieli przyprowadzić Santiago. To było coś bardzo dziwnego, wampir nie powinien zapominać o czymkolwiek, a zwłaszcza o takich rzeczach. A on zapomniał. Tylko na chwilę, ale jednak...
- A więc, czemu mnie wezwaliście? - zapytał spokojnie Santiago, po czym się ukłonił. Aro spojrzał na niego zdziwiony.
- Tak, chodziło nam o... - Aro przerwał i spojrzał na braci. Alec nie mógł w to uwierzyć. Zapomnieli. Co to była za magia?
- Panie, chodziło o... - zaczął mówić, ale Jane mu przerwała.
- O polowanie. Zmianę grup. Santiago ma odtąd polować z Alecem, bo Eleazar woli wybierać się poza miasto. Twierdzi, że tu nie ma szans znaleźć kogoś z interesującym darem. A nikt inny nie chciał się zamienić.
Alec spojrzał ze złością na siostrę, ale ona nie zwróciła na to uwagi.
- I po to mnie wzywaliście? Nie trzeba było się kłopotać. Dla mnie nie ma żadnego problemu. - Santiago zaśmiał się, po czym ukłonił i odszedł. Chwilę później Jane zrobiła to samo, dając bratu znak, żeby poszedł za nią.
- Dlaczego to powiedziałaś? - zapytał Alec, jak tylko wyszli. - Z nim jest coś...
- Lepiej chodźmy na spacer.
Alec spojrzał na siostrę. Wyglądała na przestraszoną. Natychmiast się uspokoił i ją przytulił.
- Chodźmy.
Rzecz jasna poszli do lasu. Jane nie odzywała się ani słowem przez dobre pół godziny.
- Dlaczego? - zapytał w końcu Alec.
- Znowu by zapomnieli. Ja zauważyłam to już kilka dni temu i... nie wiem jak to wyjaśnić. Strasznie naciskało, abym zapomniała. Teraz też tak było. Żeby pamiętać muszę cały czas o tym myśleć. A to nie jest łatwe. Nie wiem dlaczego, ale tylko my o tym pamiętamy. I jeśli coś wiem, to, że Santiago nie może się zorientować.
- A więc, co robimy?
- Udajemy, że wszystko jest w porządku, ale mamy go na oku. Dlatego załatwiłam przeniesienie go do twojej grupy na polowaniu. Ja postaram się zaglądać do niego w zamku.
- Nikogo nie wpuszcza do siebie.
- Przyszedł do mnie po książkę. Raczej nie spodziewa, że coś wiem. Może poproszę go, żeby nauczył mnie łaciny i greki. Z łaciną idzie mi nie najgorzej, ale wielu słów i zwrotów nadal nie rozumiem.
- A jeśli cię zaatakuje?
- Siła mojego daru wystarczy, żeby go zatrzymać choć na chwilę. Więc zdążę uciec.
- Jane... a może lepiej ja będę go obserwował, a ty pożyczysz od Marka tamtą dziwną księgę... wiesz o którą mi chodzi... i poszukasz czegoś. Ostatnio zbyt wiele razy się narażałaś.
- W tym wypadku przeglądanie tej księgi może być bardziej niebezpieczne. Santiago mógłby się zorientować, że czegoś o nim szukam. Poza tym ona jest napisana, w większości, po grece. Kilka urywków po łacinie, ale ostatnio nawet ich nie rozumiałam. To też powód, dla którego wpadłam na ten pomysł z nauką.
- Jesteś pewna? - Alec nie był przekonany. Ryzyko, na które chciała się rzucić jego siostra, było zbyt duże. To, co stało się z Santiago... za bardzo przypominało opętanie Felixa. Tylko Santiago zachowywał się całkiem normalnie. No, prawie.
- Wiem, że to niebezpieczne, ale nie możemy ryzykować.
- Dobrze - powiedział w końcu zrezygnowany Alec. Musiał jej zaufać. Była silna, wiedział, że sobie poradzi. Ale on, jako jej brat, po prostu musiał ją chronić. - Ale warto by przejrzeć księgę. Może tam być coś... na ten temat.
- Pod warunkiem, że użyto na nim daru bardzo starego wampira. Tam Aro jest wspomniany w ostatnim fragmencie. I to jako nowonarodzony! A, z tego co wiem, księga była pisana przez setki lat.
- Eleazar przeczytał ją i mówił mi, że nie zostały tam opisane tylko dary, ale też substancje oddziałujące, w jakikolwiek sposób, na wampiry. Nie było tego dużo, ale jednak. Poza tym... - Alec zawahał się. Eleazar powiedział mu to w tajemnicy. Obaj szukali wyjaśnienia utraty przytomności Jane. Wprawdzie ogólnie przyjęto wersję, że to z rozpaczy, bowiem myślała wówczas, że jej brat nie żyje. Ale Aleca i Eleazara to nie do końca przekonywało. Była to jednak najbardziej prawdopodobna wersja. Przynajmniej od kiedy upewniono się, że to nie jakiś dar. Ale to była jego siostra. Osoba, której ufał bardziej niż komukolwiek. - Eleazar mówił, że księga nie powinna mieć takiej formy. Po pierwsze język, po drugie styl. Wydawało się mu, że księga nie jest oryginalna. Że została nie tylko przepisana, ale również skrócona i przetworzona. Tak jakby ktoś ją przeczytał, a potem zapisał to, co zapamiętał.
- Jak to? - Alec zobaczył zdziwienie na twarzy siostry.
- Pojawiały się... odnośniki, do roślin, istot, wampirów, które miały zostać potem... rozwinięte, ale nie były. Gdyby pojawiło się to raz, czy dwa, Eleazar stwierdziłby, że nie było więcej informacji, albo dana cecha była jedyną ciekawą, ale...
- Czyli nie znajdziemy tam nic przydatnego?
- Tego nie powiedziałem. W końcu zaproponowałem, żeby się z nią zapoznać. Tam jest naprawdę wiele przydatnych informacji.
Alec uważnie przyglądał się siostrze, która najwyraźniej się zamyśliła. Może próbowała sobie coś przypomnieć, a może zastanawiała się, czy coś wyznać. Tego Alec nie wiedział, ale czuł, że musi dać jej choć chwilę czasu. W końcu spojrzała na niego.
- Tak naprawdę nie tylko my dwoje wiemy o Santiago. Marek i... - Jane zawahała się przez chwilę. - Kajusz. Im jeszcze trudniej niż nam jest nie zapomnieć. Właściwie Kajuszowi Marek ciągle musi powtarzać. Ale cały czas pamiętają, że coś jest nie tak z Santiago.
- Ale wtedy, przy Aro...
- Nie wiemy dlaczego, ale Aro... on zapomina jeszcze szybciej niż ktokolwiek inny. Próbowaliśmy powiedzieć o tym praktycznie wszystkim. Zapominali... no cóż, najpóźniej po kilku minutach. A teraz, kiedy z nim szliśmy... tak strasznie mnie rozpraszało. Przez kilka sekund nie wiedziałam, dlaczego go prowadzimy.
- Ja nie miałem takiego problemu - przyznał Alec. Nie rozumiał, dlaczego jest aż tak odporny.
- Czy... czy pamiętasz jakiego koloru były jego oczy? - zapytała nagle Jane.
- Szare. Były szare.
Jane uśmiechnęła się.
- Nie jestem pewna, czy Marek i Kajusz pamiętają. Przez to, że zaczęłam myśleć o tej księdze, wydawało mi się, że były normalne.
- Wiec dlaczego zapytałaś o kolor? - zapytał Alec, zastanawiając się, co jeszcze ukrywa Jane.
- Bo na wspomnienie Santiago, pierwsze co mi przyszło na myśl, to oczy. Zdecydowanie zbyt normalne. Posłuchaj, musimy iść do Marka. On ma księgę i jest w stanie ją przeczytać. Sądzę, że chciał to zrobić, ale...
- Mógł zapomnieć - dokończył Alec. Dopiero zaczęło do niego docierać, jak groźna mogła być ta sytuacja.




Obiecałam rozdział w czerwcu, więc jest. Wiem, że dość późno ale niestety wcześniej się nie dało. Nie wiem, kiedy będzie następny, ale możliwe, że już w weekend, bo mam mnóstwo pomysłów na tę przygodę :)

czwartek, 12 lutego 2015

Zawieszam

Hej!
Zawieszam bloga do kwietnia. W tym roku piszę egzaminy gimnazjalne i mam bierzmowanie (a w kompendium prawie sześćset pytań). Zależy mi na dobrych ocenach i dobrym wyniku oraz o przystąpieniu do sakramentu bierzmowania, a więc zawieszam bloga. Po prostu nie mam czasu pisać. Ale jak wrócę rozdziały powinny pojawiać się bardziej regularnie :)

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 35 ALEC

Alec uważnie obserwował siostrę. Z polowania wróciła kilka minut wcześniej. Była pierwsza, jak zwykle. Zawsze kończyła pierwsza, nie zabijała więcej niż musiała. Wiele wampirów nie mogło doczekać się polowań, lubiły jak ofiary uciekały. A Jane zawsze była inna. Ale nawet ją Volterra zmieniała. Obojętność przed zamordowaniem człowieka... kiedyś w takim momencie na jej twarzy pojawiało się obrzydzenie.
- O czym myślisz? - zapytała Jane leżąc na łóżku.
- O niczym ważnym - odpowiedział. - Już nie śpisz?
- Nie jestem  zmęczona.
Zaśmiali się. Alec był zadowolony, że chociaż spędzają jeszcze razem czas. Chciałby odejść z Volterry. Nie na zawsze, na kilka dni. Odejść daleko, dać Jane kilka chwil bez nadzoru, bez tego wszystkiego. Ale nie śmiał tego zaproponować. Nie w świetle tego, jak skończyła się ich ostatnia wyprawa. Jane najwyraźniej też o niej myślała.
- Chciałabym odwiedzić grób Thomasa. I zobaczyć się z Amerigo.
- Żona Amerigo jest łowczynią - przypomniał jej Alec. Tak naprawdę nie chodziło mu o nią. Martwił się o Jane. Dopiero niedawno przestała się obwiniać.
- Jesteśmy rodziną.
- Nie teraz, za rok - poprosił Alec. Chciał dać wszystkim czas.
- Pół.
Kompromis. Każdemu odpowiadało. Jane w sumie też wyglądała na zadowoloną. Chyba tak naprawdę nie czuła się gotowa.
Alec nie został u siostry długo. Obiecał oddać Feliksowi książkę. Tyle, że najpierw musiał ją znaleźć.
Książki leżały na łóżku. Wszystkie. A wśród nich nie było tej której szukał. Sprawdził jeszcze raz. Musiał ja gdzieś mieć. Pożyczył tę książkę od Feliksa miesiąc wcześniej. Feliks też od kogoś pożyczył. Książka krążyła po zamku od dobrych kilku lat i do tej pory nikt nie domagał się zwrotu.
- Feliks prosi, żebyś przyniósł mu ją do pokoju za pięć minut. - Do pokoju bez pukania wpadła Renata. - To jest książka Kajusza... - dodała widząc bałagan w pomieszczeniu.
- Jasne, zaraz ją mu zaniosę - powiedział Alec. Chwilę później wampirzyca wyszła.
Ta książka była naprawdę droga, nie byle jaka robota. Ale w Volterze wszystko się rozchodzi. Taka księga, czy inna, każdy ma coś w pokoju. Renata sugerowała, żeby poukładać wszystko w którejś pustej komnacie, ale... ale chyba każdy wolał mieć coś pod ręką.
Alec przejrzał książki jeszcze raz. A tej nadal nie było. Pokój przeszukał już dwa razy, i nadal nie miał pojęcia, gdzie mógł ją zostawić. A podobno wampiry mają dobrą pamięć. Usiadł na łóżku i wziął do ręki jedną z leżących tam książek. Zamknął oczy i jeszcze raz zastanowił się, gdzie mógł tamtą zostawić. Nagle drzwi się otworzyły.
- Alec! Miałeś mi ją oddać jak najszybciej! - Feliks wyrwał książkę z ręki Aleca.
- Poczekaj! To... - Feliks przekartkował książkę.
- Cała. W takim stanie, w jakim ją wziąłeś.
Alec spojrzał na książkę. To zdecydowanie była ta, której szukał. Tylko jakim cudem? Przecież nie było jej na łóżku. Feliks najwyraźniej nie miał czasu, bo wybiegł z pokoju. Jednak zaraz potem wpadła Heidi.
- Dzisiaj polujemy! - powiedziała i wybiegła. Alec przez dobra chwilę zastanawiał się, czy nie zaczyna wariować. Przecież... A może to przez stres? W końcu może i był wampirem, ale to wszystko co się wydarzyło... Kiedy Jane obwiniała się o śmierć Thomasa i tamto wszystko, Alec po prostu musiał być silny. A teraz, kiedy jego siostra się uspokoiła, mógł sobie wreszcie pozwolić na odrobinę załamania.
Alec potrząsnął głową. Nie, nie mógł. Jane nadal potrzebowała wsparcia. A ta książka to była po prostu chwila słabości. Chłopak zamknął oczy i policzył w myślach do dziesięciu. Kiedy uspokoił już myśli wyszedł z pokoju. Wiedział, że Demetri wymyśli coś, co pozwoli mu się odstresować.
Polowanie nie sprawiało Alecowi takiej przyjemności jak Heidi, Feliksowi czy Demetriemu, ale i tak podobało mu się znacznie bardziej niż atakowanie niewinnych wycieczkowiczów. Teraz przynajmniej z jego ręki nie ginęli dobrzy ludzie.
Tym razem jego celem była kobieta. Do miasta przeprowadziła się kilka miesięcy wcześniej. To do czego zmuszała swoją córkę budziło w Alecu odrazę. Kiedy jej ciało bezwładnie opadło na ziemię, na twarzy wampira pojawił się uśmiech.
Następna grupa miała polować poza miastem. Nie mogło być zbyt wiele ataków w tak krótkich odstępach czasu. Każdy doskonale to rozumiał.
Dni mijały Alecowi szybko, nawet zbyt szybko. Feliks udzielał mu kolejnych lekcji walki wręcz. Jako wampir Alec się nie męczył, ale bardzo szybko zaczynał mieć dość ciągłych porażek. A Feliks za każdym razem znajdował kolejne źródło żartów. Zdecydowanie idealnym nauczycielem nie był, ale Alec nigdy nie popełnił po raz drugi tego samego błędu. Alec ćwiczył całymi dniami, i chociaż nie był fizycznie zmęczony, po całym dniu wysłuchiwania docinków Feliksa, zaszywał się w swojej komnacie i spędzał noce z książką w ręku.
Jane nie było w jej komnacie, Alec dopiero po chwili przypomniał sobie o polowaniu. Postanowił poczekać na siostrę. Był pewien, że Jane wróci najpóźniej po jakiejś godzinie. W końcu od wyjścia minęło już trochę czasu. Powinna już znaleźć ofiarę. Teoretycznie powrót nie zająłby jej nawet dwóch minut, ale Jane zawsze lubiła spacerować nocą.
Zgodnie z przewidywaniami Aleca po jakich czterdziestu minutach do komnaty weszła Jane. Nie wydawała się szczególnie zadowolona, ale akurat nie to zdziwiło jej brata.
- Masz na ubraniach krew - powiedział. - Myślałem, że już nauczyłaś się jeść.
- Oh, zamknij się. Tamten pijak miał jakiegoś kolegę. Ich smród zamaskował ludzki zapach... nawet nie wiedziałam, że to możliwe. Wskoczył mojemu na plecy... i widzisz efekty.
Alec zaśmiał się. Znał Jane i wiedział, że wokół niej od zawsze musiał panować idealny porządek. Naturalnie dotyczyło to również ubrań. Bardzo szybko nauczyła się pić krew tak, by nic nie wylądowało na jej bluzce, czy spódnicy. A wszystko dlatego, że nie chciała się ubrudzić.
Obserwował jak Jane wybiera sobie czyste ubrania i znika za drzwiami łazienki. Dosłownie chwilę później wróciła przebrana i uczesana. Alec sięgnął po książkę, ale Jane złapała go za rękę i pociągnęła w kierunku drzwi.
- Idziemy na spacer - oświadczyła stanowczo. - Mam już dość siedzenia i nic nie robienia.
- Do lasu? - upewnił się Alec, a kiedy zobaczył szeroki uśmiech przewrócił oczami. - A gdzieżby indziej...
Chodzili już drugą godzinę. Jane wydawała się taka szczęśliwa. Jakby nie miała żadnych zmartwień, jakby nic złego nie miało się już wydarzyć. Alec bardzo długo nie widział jej tak rozluźnionej. Śmiała się, wręcz skakała po lesie.
Do Volterry wrócili dopiero nad ranem. Jane poszła do swojej komnaty, a Alec postanowił zajrzeć do Santiago. Odkąd jego grupa wróciła z polowania zachowywał się jakoś dziwnie i prawie nie wychodził ze swojej komnaty.
Santiago nie otwierał kilka chwil, a z komnaty nie dochodziły żadne odgłosy. Alec doszedł więc do wniosku, że po prostu nikogo nie ma. Chciał odejść, kiedy drzwi się otworzyły. Santiago wyglądał dziwnie, choć Alec na początku nie był w stanie określić dlaczego.
- Czego chcesz? - zapytał na wstępie Santiago.
- Zapytać czy wszystko w porządku... Od kilku dni nie wychodzisz, a poza tym...
- Wszystko w porządku. Jak widzisz jestem tu - ostro przerwał Santiago, a potem dokończył spokojniej. - Nie jestem nikomu potrzebny, więc się stąd nie ruszam. Nie martw się.
Zanim Alec zdążył otworzyć usta drzwi ponownie się zamknęły. Alec postanowił więc zajrzeć do Demtri'ego. To właśnie Dem poprosił swojego młodszego kolegę o sprawdzenie co z Santiago.
Alec wszedł do komnaty Demetri'ego bez pukania. Miał właśnie zdać relację z wymienionych z Santiago kilku zdań, gdy spojrzał w lustro. Dotarł do niego, dlaczego Santiago wyglądał dziwnie. Żaden wampir nie ma szarych oczu. Żaden.
- O co chodzi? Dowiedziałeś się czegoś? - Demetri najwyraźniej zaczynał się niecierpliwić. Alec opowiedział co się wydarzyło, ale nie wspomniał o szarych oczach. Sam nie widział co o tym myśleć. Musiał jeszcze raz zobaczyć Santiago. Najdziwniejsze wydawało się to, że Santiago czasem wychodził i widziało go wiele wampirów, nikt jednak nie zwrócił uwagi na te oczy. To było zastanawiające.



Kolejny rozdział postaram się napisać w weekend, ale niczego nie obiecuję, ponieważ muszę napisać jeszcze rozdziały na dwa blogi. Ale w tym miesiącu się wyrobię, w końcu zaczynają mi się ferie :)
Klawiatura nie gryzie, czekam na komentarze :P


niedziela, 4 stycznia 2015

Spóźnione życzenia!

Hej!
Już po świętach i po sylwestrze, ale nie mogłam się zebrać, żeby coś napisać. Zacznę więc od spóźnionych życzeń: Wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, pieniędzy i szczęścia w roku 2015!!!

Postanowiłam wam coś napisać. Mam nadzieję, że pamiętacie opowiadanko z poprzednich świąt. W sumie to nie pisałabym nic, gdyby nie ostatnie zaginięcie. Pewnie słyszeliście, głośno o tym było w telewizji. Tak więc ku pamięci dwóch braci [*]

Znowu grudzień, znowu święta. Marek wyszedł z zamku i obserwował ludzi. Wszystko wyglądało jak rok wcześniej. Mężczyzna, niby przypadkiem, co jakiś czas przechodził obok domu Didyme. Chciał pójść do niej wcześniej, ale coś go powstrzymywało. Tak jakby wtedy nie był odpowiedni czas. Marek przeszedł obok domu dziewczyny jeszcze kilka razy i postanowił zajrzeć do domku, do którego ostatnim razem zaprowadził Didyme.
Już tam była. Najwyraźniej na niego czekała. Tym razem była ciepło ubrana, a obok niej siedział młody mężczyzna.
- Mówiłam, że przyjdzie? - zapytała tamtego człowieka, po czym przytuliła Marka.
- Mówiłaś. Mówiłaś też, że on nam pomoże.
Marek zdziwił się.
- W czym miałbym pomóc? - zapytał, przypominając o swojej obecności.
- Nasi ojcowie zaaranżowali nam małżeństwo - powiedziała Didyme. - A tak właściwie to, to jest Marcin. Mój narzeczony.
Wampir jeszcze raz spojrzał na młodego mężczyznę. Widać było, że dopiero niedawno przestał być chłopcem. Wiać również było, że Didyme wolałby mieć za siostrę, niż za żonę.
- Żadne z nas tego nie chce - odezwał się Marcin. - Mój ojciec chciał dać mi za żonę jakąś trzynastoletnią dziewczynkę. Aby się od tego wymigać powiedziałem, że wolałbym pannę trochę bardziej zbliżoną mi wiekiem.
- A wtedy jego ojciec poszedł do mojego ojczyma. No i na wiosnę bierzemy ślub - dokończyła Didyme.
- A jak ja miałbym wam pomóc? - zainteresował się Marek
- Idź do mojego ojca i poproś o moją rękę - odpowiedziała Didyme, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Co?! - wręcz krzyknął zaskoczony Marek.
- Zareagowałem podobnie - stwierdził uśmiechnięty Marcin.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Skoro obiecał cię innemu, odprawi mnie z niczym - powiedział, a na twarzy kobiety pojawił się uśmiech.
- To załatwimy my. Odegram wariatkę, a Marcin pójdzie z tym do swojego ojca, a on do mojego ojczyma.
- Ona obmyśliła wszystko. I odpowiedź na wszystko też ma. Tak jakby wiedziała co powiemy - rzucił Marcin kiedy zobaczył, że Marek ponownie otwiera usta. Didyme tylko się uśmiechnęła.
- Wyślesz kogoś jako posła. Przecież Marek Volturi nie będzie fatygował się osobiście, nieprawdaż?
Marcin nie wydawał się zaskoczony, Marek natomiast myślał, że zwariował.
- Skąd wiesz? - zapytał.
- Wiem wiele rzeczy. Między innymi to, że zrobisz to, o co cię proszę. Równo za miesiąc kogoś wyślij do mojego domu.
Didyme po raz kolejny przytuliła Marka. Żadne z nich do tej por nie zdawało sobie sprawy jak bardzo tęskniło. Marek nie rozumiał tej ludzkiej dziewczyny. Pierwszy i ostatni raz widziała go rok wcześniej, a już była gotowa zostać jego żoną. To, że on przystał na ten pomysł było wynikiem tego, że obserwując ją przez ten rok zdążył ją pokochać. Ostatniej zimy widział w niej młodą dziewczynę, jeszcze dziecko, ale jeden rok zmienił dużo. Zarówno w jej wyglądzie, jak i w zachowaniu. Zmieniła też jej ojczyma. Śmierć matki Didyme była wielkim ciosem dla jej ojczyma. Marek obserwował jak ta młoda osóbka opiekuje się swoim opiekunem.
- Oczywiście odwlekaj ślub jak najdłużej - powiedział Marcin, a Marek spojrzał na niego. - Możesz i powinieneś.
Didyme pokiwała głową, a Marek uśmiechnął się. Doskonale to wiedział. Didyme może wyglądać jak kobieta, ale stanowczo potrzebowała czasu. Jeśli tyle o nim wiedziała, to o tym czym jest, na pewno również. Skoro chciała zostać jego żoną, równało się to z przemianą. A wieczność w siedemnastoletnim ciele nie jest zbyt pociągająca. Marek doskonale wiedział, że historia zatacza koła i niedługo naprawdę byłaby uważana za dziecko.
Didyme po raz ostatni przytuliła Marka i wyszła z chaty. Marcin został.
- Didyme ci ufa - stwierdził, patrząc mu w oczy. Wampir uświadomił sobie nagle, że niedawno polował. - Mam nadzieję, że się nie pomyliła. Bo jeśli ją skrzywdzisz...
- Myślisz, że będziesz w stanie coś mi zrobić? - wypalił nagle Marek, a Marcin po prostu się uśmiechnął.
- Nie. Ale to nie znaczy, że nie spróbuję.
Chwilę później Marek został sam. Zdał sobie sprawę, że doskonale rozumie tego młodego człowieka.
Następnego dnia Marek ponownie zajrzał do chatki. Nie było tam Didyme, jednak pod ścianą siedział Marcin i nieznany Markowi chłopak.
- Didyme miała rację. Jak zwykle - radośnie stwierdził chłopak. - Jestem Paweł, brat Marcina.
- Nie mam pojęcia czemu tu jesteśmy. Poprosiła nas, żebyśmy tu przyszli, bo się pojawisz - dokończył Marcin.
- Powiedziała mi, żebym ci powiedział, że nie możesz pozwolić, by on zginął. I nie, nie wiem o kogo chodzi - powiedział Paweł, a następnie skierował się do drzwi. Najwyraźniej uważał, że nie jest już potrzebny. Marcin przez chwilę się nie ruszał, po czym wyszedł za bratem.
Minęły święta i termin wysłania kogoś z prośbą o rękę Didyme zbliżał się wielkimi krokami, a Marek miał jeszcze w perspektywie opowiedzenie o tym braciom. Obaj wiedzieli, że ich najstarszy brat czuje coś do tej ludzkiej dziewczyny, ale tego na pewno się nie spodziewali. Znalazł więc odpowiednią chwilę i opowiedział wszystko braciom.
- Zawsze wiedziałem, że to ciebie kobieta poprosi o rękę. No, przynajmniej odkąd uciekliśmy Amazonkom - stwierdził w końcu Aro. Kajusz uśmiechnął się i przygryzł wargę.
- Nigdy nie myślałem, że przyznam ci rację - powiedział po chwili Kajusz. Marek wywrócił oczami, a jego bracia momentalnie się uspokoili.
- Czy powinienem wysłać jej jakiś prezent z tym całym posłem? - zapytał w końcu Marek, a Kajusz kiwnął głową. - Może Athendora ci coś doradzi.
Marek chciał wysłać kogoś ze straży, ale Kajusz zaoferował, że on pójdzie. Ten pomysł nie przypadł do gustu Aro, ale Marek się zgodził.
- A więc masz narzeczoną - powiedział Kajusz, kiedy tylko wrócił. - Zaprosiłem ich na za tydzień do Volterry na przyjęcie. Zaprosiłem również najbliższą rodzinę i przyjaciół. Ich, rzecz jasna. Będziemy musieli zmusić część straży, aby zasiedli do stołu. No i będziemy musieli jeść. Didyme może i wie o nas, ale co do reszty, to raczej wątpię.
- Nie mogłeś tego ustalić z nami? - warknął Aro, kiedy sobie uświadomił, ile będą musieli zrobić. Co prawda tydzień dla wampirów, to bardzo dużo, ale...
- Uspokój się, damy radę - stwierdził Marek, a Aro tylko westchnął. Jak trzeba, to trzeba. Dadzą radę. Trzeba tylko dopracować kilka szczegółów.
W dzień przyjęcia Marek postanowił wyjść do lasu. Godziny do przybycia gości dłużyły mu się okropnie. Kiedy tylko był pewien, że żaden człowiek go nie zobaczy, pobiegł wgłąb lasu. Zatrzymał się dopiero, kiedy usłyszał jakieś krzyki. Przez chwilę nasłuchiwał, po czym pobiegł w tamtym kierunku. Zobaczył dwa ogromne niedźwiedzie idące w stronę rzeki. Za nimi leżał, martwy już, koń. A przez rzekę próbował przepłynąć chłopak. Dopiero po chwili Marek rozpoznał Marcina. Dotarło do niego, że to dlatego Didyme wysłała wtedy Marcina i Pawła do tamtej chatki. W końcu o kogo innego mogłoby jej chodzić?
Marek w wampirzym tempie pobiegł i zabił oba niedźwiedzie. Następnie podpłynął do Marcina i wyciągnął go z wody.
- Nie masz przypadkiem stawić się dziś wieczorem na przyjęciu? - zapytał, a Marcin kiwnął głową, a potem zamknął oczy. Dopiero wtedy Marek zauważył, że bok mężczyzny był rozcięty. Rozdarł płaszcz i przewiązał ranę. Gdy upewnił się, że opatrunek się trzyma, wziął Marcina na ręce i pobiegł do zamku. Nie miał zamiaru pokazać się tak w mieście, a Afton mógł wyleczyć go znacznie szybciej.
Pierwszym gościem był Marcin, który wyszedł prosto z komnaty Aftona. Na szczęście, dla Marka, podziękowania nie były szczególnie wylewne i długie. Zwłaszcza, że zaraz potem pojawiła się Didyme i jej ojczym. Nawet perspektywa ludzkiego jedzenia nie była w stanie unieszczęśliwić Marka. Nie, kiedy Didyme była tuż obok.


No i kolejna miniaturka. Albo kolejna część, bo to już raczej nie miniaturka... Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze kilka świąt i będę musiała znaleźć inny temat.
Rozdział napisany, pojawi się za dwa tygodnie.
Jeśli pojawią się jakieś komentarze, to wcześniej :)