czwartek, 26 grudnia 2013

Wszystkiego najlepszego!

Moi kochani, witam was i składam życzenia!
Wesołych świąt i zdrowia, szczęścia, pomyślności i miłości w nadchodzącym roku!
Z okazji świąt postanowiłam napisać wam... coś. Nie rozdział (mimo, że powinien się pojawić), ale coś związanego z tym opowiadaniem, z tą historią. Na początku myślałam, nad napisaniem czegoś całkowicie niezwiązanego z tematem, ale... ale nie wyszło i dostajecie to. Koniec kropka.

Ciemnowłosy mężczyzna wyszedł z zamku. Z uśmiechem spojrzał w niebo. Miliony gwiazd świeciło w górze. Mężczyzna nasunął kaptur na głowę i ruszył w ciemne uliczki. W domach, mimo późnej godziny, były zapalone świece, nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na dzień. Dwudziesty piąty grudnia. Mężczyzna szedł dalej szybkim krokiem. Z niektórych domów wychodzili ludzie. Pewnie szli do domu położyć spać dzieci, żeby potem wrócić do krewnych i się dalej bawić. Nikt nie zwracał uwagi na postać w płaszczu. Mężczyzna w końcu dotarł do celu, którym był mały domek na końcu ulicy, tuż przy lesie. Wszedł do środka i zobaczył piętnastoletnią dziewczynę.
- Marek! Już się bałam, że nie przyjdziesz! - powiedziała uśmiechnięta dziewczyna. Mężczyzna w pierwszej chwili odetchnął z ulgą, że ona naprawdę tu jest, jednak po chwili coś sobie uświadomił.
- Nie przedstawiałem ci się.
- Wiem. Ja tobie również nie.
- Ale skoro ty znasz już moje imię, to może wyjawisz mi swoje? - zapytał, jednak dziewczyna przecząco pokręciła głową.
- W swoim czasie... a tak właściwie, to co ja tutaj robię?
[Dzień wcześniej]
Noc. Mężczyzna w płaszczu jak co roku opuścił zamek i ruszył w kierunku lasu. Ruszył przez rynek i biedniejsze uliczki. Nagle z jednego domu wypadła młoda dziewczyna. Najwyraźniej ktoś ją wypchnął. Dziewczyna ubrana była tylko w cienką koszulę nocną. Rozpłakała się. Po chwili jednak otarła oczy i rozejrzała się. Gdy tylko zobaczyła mężczyznę podbiegła do niego i mocno przytuliła.
- Bałam się, że cię nie znajdę - wyszeptała
- Musiałaś mnie z kimś pomylić... ja cię nie znam - odparł mężczyzna odrobinę zaskoczony zachowaniem nieznajomej dziewczyny.
- Jeszcze. Jeszcze mnie nie znasz. Ale to się zmieni.
- Dlaczego nie jesteś w domu?
- Wyrzucili mnie. Myślą, że jestem wariatką.
- A jesteś? - zapytał mężczyzna
- Nie. Nie zwariowałam. Po prostu cię szukałam - powiedziała najspokojniej w świecie dziewczyna. Mężczyzna dotknął jej dłoni. Przeraźliwie zimnej, ale ludzkiej. Miękkiej i delikatnej. Wciągnął powietrze. Razem z tlenem, zapachem lasu, domów, ludzi dotarł do niego jej zapach. Delikatny i kuszący. Ludzki.
- Musi ci być zimno. Chodź ze mną - powiedział praktycznie wbrew sobie, ale dziewczyna pokiwała głową. Ruszyli. Doszli do ostatniego domu na tej uliczce. Opuszczonego domu. Mężczyzna otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. Drżała. Mężczyzna zaczął przeklinać w duchu swoją głupotę. Zdjął płaszcz i jej podał. Dziewczyna przyjęła go z wdzięcznością i szybko włożyła. Dopiero wtedy mógł się jej przyjrzeć. Dość wysoka, drobna, miała długie, jasne włosy, mały nos, delikatne usta, zaczerwienione policzki i oczy... dwukolorowe. Mężczyzna wpatrywał się w nie z niedowierzaniem. Prawe oko było zielone. Zwykłe zielone oko, ale lewe... jej lewe oko było czarne. Nie ciemno-brązowe, jakie mają niektórzy ludzie, ale czarne, jak bezgwiezdna noc, jak węgiel, jak... Dziewczyna, kiedy tylko zauważyła, że mężczyzna wpatruje się w jej oko, natychmiast zasłoniła je grzywką. Mężczyzna drgnął.
- Przepraszam... - westchnął.
- Nic się nie stało... po prostu nie lubię, gdy ktoś... - nie dokończyła, ale mężczyzna wiedział o co jej chodzi i pokiwał głową.
- Jest już późno. Powinnaś się położyć.
- Zostaniesz ze mną? Chociaż do świtu.
- Nie boisz się? - zdziwił się mężczyzna
- Nie. Gdyby tu był ktoś inny to może... ale ciebie się nie boję - wyszeptała
Dziewczyna ruszyła w stronę łóżka i położyła się, przykrywając się peleryną. Kilka minut później już spała. Mężczyzna z uśmiechem się jej przyglądał. Była naprawdę ładną dziewczyna... pewnie rodzina znalazła jej już kandydata na męża... a może nie. W końcu myślą, że jest wariatką.
Nagle dziewczyna zaczęła się kręcić. Mruczała coś, ale mężczyzna nie mógł zrozumieć co. Na jej twarzy pojawiły się kropelki potu. Mężczyzna próbował ją obudzić, ale nie był w stanie. W końcu się poddał. Dziewczyna złapała go za rękę i odrobinę się uspokoiła. Mężczyzna delikatnie głaskał ją po głowie. Leżała tak z godzinę, a potem zaczęła mu się wyrywać. Nagle krzyknęła i usiadła na łóżku. W jej oczach błyskały łzy. Przytuliła się do mężczyzny.
- Nie pozwól mu go zabić... nie pozwól - mówiła, a z jej oczu lały się łzy. W końcu, przytulona do niego zasnęła spokojnie. Nad ranem obudziła się.
- Muszę już iść. Przyjdę wieczorem... i przyniosę ci coś do jedzenia. - wyszeptał i wyszedł.
[Dwudziesty piąty grudnia]
- A... tak, już pamiętam. Nie martw się. To był mój ojczym. Mama jest u siostry, a ja musiałam zostać. Ojczym... on już od dawna chce się mnie pozbyć, ale mama nie pozwala. Dobrze, że na ciebie trafiłam. Mama wraca dopiero jutro.
- Czyli ten ojczym... co jakiś czas wyrzuca cię z domu? I ty mówisz o tym tak spokojnie? - zdziwienie Marka zdawało się nie mieć granic.
- No... tak. Mniej więcej... z tego co pamiętam miałeś przynieść coś do jedzenia - dziewczyna szybko zmieniła temat.
- Tak. Mam coś. - powiedział i wyszedł na chwilę z domu. Kilka sekund później był z powrotem. Przyniósł chleb, szynkę i wodę. - Mam nadzieję, że jest tu jakiś kubek... - westchnął wskazując na wiaderko.
- Jest, jest.
Kiedy dziewczyna się najadła Marek postanowił poruszyć nurtujący go temat.
- Co ci się wczoraj śniło?
Z ust dziewczyny momentalnie zniknął uśmiech.
- Ja... ja nie chcę o tym mówić, dobrze? - Marek nie miał zamiaru odpuszczać, ale jedno spojrzenie w jej wyjątkowe oczy sprawiło, że zmiękł.
- Dobrze, skoro tak chcesz.
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła i przytuliła do Marka. Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich kobieta, wyglądająca na jakieś trzydzieści parę lat.
- Mamo! Wróciłaś wcześniej! - dziewczyna poderwała się i podbiegła do kobiety, żeby ją uściskać.
- Martwiłam się. Szukam cię już od dwóch godzin. Możesz mi wyjaśnić co robisz z tym mężczyzną? - ostatnie zdanie wypowiedziała ostrzej i tak zimno, że woda mogłaby zamarznąć.
- Pani mąż wyrzucił ją z domu, ja akurat przechodziłem obok. Moim obowiązkiem było dopilnować, by nic się jej nie stało, więc zaprowadziłem ją tutaj. Pani córka jest tu od wczorajszego wieczora, nie mogła wyjść na zewnątrz ze względu na strój, w jakim była zmuszona opuścić dom, więc przyniosłem jej jedzenie. Spędziła tu już dobę, w większości sama i była pewna, że pani dotrze do domu dopiero jutro, więc postanowiłem dotrzymać jej towarzystwa przez kilka godzin, a następnie zostawić, by mogła pójść spać - wyjaśnił chłodno, jednak uprzejmie Marek, a kobieta spojrzała na córkę, aby się upewnić, czy to prawda. Kiedy dziewczyna potwierdziła wersję mężczyzny, rysy kobiety złagodniały.
- Przepraszam, ale nie spodziewałam się znaleźć jej w towarzystwie jakiegokolwiek mężczyzny. Właściwie, to byłam pewna, że będzie sama. Mój mąż nie jest złym człowiekiem, ale denerwuje go fakt, że Didyme jest jeszcze panną. W każdym bądź razie bardzo panu dziękuję za opiekę nad moją córką, chciałabym się czymś odwdzięczyć, ale obawiam się, że nie mam czym... - zakończyła trochę speszona.
- Nie ma za co, naprawdę... A tak właściwie, to jeszcze się nie przedstawiłem. Marek Vol... Volpe - zająknięcie mężczyzny było praktycznie niezauważalne dla uszu człowieka.
- Anastasia  Brasi. Miło mi pana poznać i jeszcze raz dziękuję, za opiekę nad córką.
Marek wszedł do lasu i w wampirzym tempie ruszył przed siebie. Po jakiejś minucie dotarł na ,,swoją" polankę.
- Didyme... - powiedział cicho do siebie. - Didyme, coś mam wrażenie, że się jeszcze spotkamy.



No, mam nadzieję, że prezencik się podobał.
Pozdrawiam,
Agnes :)

czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 30

Feliciano powoli ruszył w stronę blondynki. Dziewczyna użyła na nim swojego daru, jednak nie przyniosło to żadnego efektu. Alec złapał mężczyznę za bark i sprawnym ruchem powalił na ziemię. Blondyn próbował się podnieść, lub odepchnąć chłopaka, jednak nie dało to żadnego rezultatu. Nagle Alec zwolnił uścisk. Mężczyzna wykorzystał okazję i wstał, praktycznie jednocześnie odpychając chłopaka jak najmocniej. Wzrok Jane podążył za bratem, który wpadł na drzewo, łamiące się pod wpływem siły uderzenia. Z rąk chłopaka zaczęła wydobywać się czarna mgła. Po kilku sekundach otoczyła Feliciano, który na chwilę się się zatrzymał, ale już po chwili otrząsnął się. Z uśmiechem ruszył w stronę Aleca. Szatyn nie mógł się ruszyć, jakimś cudem ciężar drzewa był dla niego zbyt wielki. Wprawdzie był wampirem, co gwarantowało super siłę i takie tam, ale nie był w stanie z tego skorzystać. Po tym, jak powalił blondyna, poczuł dziwną energię wytryskającą od niego. Prześwietlającą go na wskroś i szukającą czegoś. Kiedy to znalazła, ścisnęła mocno, powodując dziwne uczucie osłabienia... fizycznego. Co dziwne, jego dar wciąż działał... ale najwyraźniej niezbyt skutecznie.
- Hmm... masz bardzo ciekawy dar. - Feliciano kucnął przy Alecu uważnie się w niego wpatrując. - Może dobijemy targu. Nie skrzywdzę twojej siostry, ani tamtych ludzi, a ty, w zamian, dasz mi swój dar. Tobie nic się nie stanie. Poczujesz jakiś tam ból, a potem będzie normalnie. Jedyną różnicą będzie to, że z twojego daru będę mógł korzystać ja. Tylko i wyłącznie ja.
- Zgoda... ale żebyśmy się jasno zrozumieli. Mówiąc nie skrzywdzisz, masz na myśli; nie zabijesz, nie uderzysz, nie zranisz, nie odbierzesz daru, nie skrzywdzisz nikogo im bliskiego... - Alec obserwował, jak uśmiech powoli znika z twarzy blondyna.
- Nie – odezwał się wreszcie. - To oznacza, że pozwolę im żyć. Na nic więcej nie masz co liczyć.
- W takim razie... nie ma mowy, żebym oddał ci dar.
- Miałem nadzieję, że to powiesz. Thomas jest ranny, prawda? Ciekawe, co by się stało, gdyby jeszcze coś mu rozciąć? Chyba to sprawdzę – ostatnie zdanie zostało wypowiedziane tak cicho, jakby mówił to do siebie, jednak ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że było to zawiadomienie. Feliciano odwrócił się tyłem do Jane i pobiegł w kierunku domu. Blondynka nie namyślając się ruszyła za nim. W myślach przeklinała Demetriego i Feliksa. W sumie to Heidi i Renatę też. Głównie Renatę. W końcu, jeśli objęłaby tarczą Aleca, to cała ta sytuacje wyglądałaby inaczej.
Nie minęła nawet minuta, a Jane stała już w swoim pokoju. Tylko w jej pokoju było otwarte okno. Feliciano też musiał tędy wejść. Czuła jego zapach. Wyszła na korytarz i od razu skierowała się do pokoju Thomasa. Nagle poczuła obok siebie zapach...
- Dem! Wcześniej to się ruszyć nie mogłeś?!
- Nie, nie mogłem. Wyobraź sobie, że ten cały Feliciano ma wiele różnych darów i …
- I co? Bałeś się?!
- Cicho bądź! Jeszcze nas usłyszy.
- I tak wie, że tu jesteśmy. A teraz lepiej się pospiesz. Straciliśmy już wystarczająco dużo czasu... - Jane otworzyła drzwi do pokoju Thomasa. Kiedy tylko to zrobiła, w całym domu rozległ się wrzask. Krótki i pełen rozpaczy wrzask Jane. Na łóżku leżał chłopak, a raczej jego ciało... resztki jego ciała. Głowa z szeroko otwartymi oczyma leżała na poduszce. Ustawiona tak, że jego niewidzące oczy patrzyły wprost na drzwi. Ręce i jedna noga uparcie trzymały się tułowia. Jane nie mogła oderwać wzroku od ciała. Nagle jednak usłyszała gwałtowne wciągnięcie powietrza. Spojrzała na mężczyznę, który przyszedł z nią. Jego oczy stały się czarne, mimo że kilka minut wcześniej były czerwone. Złapała go za rękę i ścisnęła mocno. Demetri najwyraźniej oprzytomniał, bo z jego oczu zniknęła żądza krwi, pragnienie.
- Podoba ci się? - Feliciano uśmiechnął się słodko do Jane. Blondynka podeszła do niego i rzuciła mu wściekłe spojrzenie, a następnie użyła daru. Włożyła w to całą swoją siłę, wściekłość, gniew i żal. Mężczyzna wrzasnął z bólu, a po sekundzie padł na kolana. Wrzeszczał, jednak to nie przynosiło mu ukojenia. Po kolejnych sekundach już nie klęczał, a leżał, wił się po podłodze ciągle wrzeszcząc z bólu.
- Thomas!!! - kolejny wrzask rozbrzmiał w pokoju. Krzyki obudziły Ameriga, który jak najszybciej wbiegł do pokoju syna. Jednak to co tam zobaczył... Mężczyzna nie zwracał uwagi na Jane, Demetriego czy Feliciano. Drżąc szedł w stronę łóżka, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- Jane! - w domu rozległ się krzyk trzech wampirów. Po chwili wszyscy znaleźli się w odpowiednim pokoju. Renata próbowała ruszyć Jane, jednak ta stale ją odpychała, nie wypuszczając Feliciano spod władzy swojego daru.
- Trzymajcie go! - Heidi spróbowała przekrzyczeć wyjącego Feliciano. - Dem! Feliks! Ruszcie się!
Po niecałej minucie Feliciano był przytrzymywany przez dwóch mężczyzn w ten sposób, ze nie mógł się ruszyć. W tym czasie Heidi uspokajała Jane. W końcu blondynka wypuściła wampira spod wpływu daru.
- Zabijcie go... - spod jednej ze ścian rozległ się ciężki od emocji głos. Głos Amerigo. Renata pokiwała głową.
- Zaprowadźcie go do jadalni... tu jest za mało miejsca – rozkazała ,,tarcza” ruszając jako pierwsza. Dwaj kolejni, ze straży Volturi, trzymając Feliciano, ruszyli za nią. Jednak nie będąc pod wpływem daru Jane, blondyn był silny. Bardzo silny. Dwójka wampirów nie stanowiła dla niego problemu. Feliciano był starym, doświadczonym wampirem. Był starszy od Trójcy, a nawet od Rumunów. Kiedy tylko doszli do jadalni, stanowczym i nagłym ruchem przewrócił trzymających go mężczyzn i uciekł.
Feliciano pragnął daru Jane, jednak nie był głupi. Gniew, nienawiść i żal dały jej zbyt dużo siły. Nie uśmiechało mu się ponownie zostać królikiem doświadczalnym. Jej dar był niespotykanie silny. Człowieka zabiłby na pewno, a wampira... no cóż, zwykłego, niedoświadczonego wampira również. Dar Jane nie działał wówczas jedynie na płaszczyźnie psychicznej, ale i fizycznej. To odrobinę zaniepokoiło mężczyznę. Przecież ją obserwował. Jak mógł nie zauważyć, ze jej dar nie jest czysto mentalny? Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym więcej miał pytań. Ale nie przeszkadzało mu to. Lubił zagadki. A Jane była największą z jaką miał kiedykolwiek do czynienia. Uśmiechnął się do siebie. Takie zagadki wymagają czasu, a on jest cierpliwy. Bardzo cierpliwy.

- Jak to uciekł?! - w całym domu rozbrzmiał krzyk Jane
- On jest silny. Ma wiele darów, nie byliśmy w stanie nic zrobić... - tłumaczył się Demetri.
- Trzeba było zostawić go Jane. Wykończyłaby go - usłyszeli cichy głos. Amerigo wyszedł z pokoju syna, ale po jego policzkach nadal spływały łzy. - Idźcie stąd. Moja żona was zabije. Nienawidzi was tylko dlatego, że istniejecie. Stwierdzi, że to przez was Thomas nie żyje...
- Bo to prawda - powiedział cicho Alec, a siostra pokiwała głową.
- Może. Ale, jakby nie patrzeć, jesteście moją jedyną rodziną. Teraz, kiedy... - Amerigo wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić, ale na niewiele o się zdało. Po jego policzkach pociekły kolejne łzy. - Nieważne, że jesteście wampirami. Wiedziałem to od samego początku. Ale zaufałem wam...
- Może nie powinieneś - szepnęła Jane, a jej oczy stały się suche. - Może wtedy Thomas by żył?
- Może. Ale nigdy się nie dowiemy. Może i tak by nas zaatakował? Feliciano to groźny przeciwnik. Mało komu udaje się przeżyć spotkanie z nim. Mi się udało po raz kolejny, a Thomasowi... On nie miał tle szczęścia. - Mężczyzna usiadł na schodach i ukrył twarz w dłoniach. - Mam do was tylko jedną prośbę. Kiedy wróci moja żona... przyślijcie tu kogoś i powiedzcie, że zrobił to Eryk. 
- Czemu? - zapytała Renata
- Bo jego będzie w stanie zabić. A Feliciano jest dla niej za silny. Nawet łowcy mają swoje granice...
- Łowcy? - cztery głosy zadały to pytanie jednocześnie. Alec i Jane nie pytali. Babcia im o nich opowiadała. A właśnie babcia. Ostatnio nie odzywała się do Jane, a jeśli już, to cicho, słabo. 
- Idźcie już. Proszę... - mężczyzna walczył z sobą przez chwilę, a potem dodał niepewnie - Alec, Jane, przyjdźcie na jego pogrzeb. Tylko... trzymajcie się daleko, nie chcę by wam, lub mojej żonie stała się krzywda.
Szóstka wampirów w ciszy opuściła dom. Oczy Aleca i Jane były suche, nie patrzyli na drogę. Cały czas ktoś ich prowadził. Oboje obiecali sobie jedno. Zabiją Feliciano. Ale nie teraz. Teraz nie mieli sił. Nikt nie miał sił. Jakby ktoś wyssał z nich całą energię... 


Hej!
Nie spodziewaliście się takiego zakończenia, co? Ja w sumie też nie. Po prostu tak wyszło. Stwierdziłam, że Jane nie może mieć zawsze łatwo i przyjemnie. Byłoby nudno, nie sądzicie? Tak sobie myślę, że ten rozdział jest za krótki. po tak długiej nieobecności powinnam wstawić coś dłuższego, ale...  ale nie wyszło. Napisałam tle i jestem szczęśliwa... teoretycznie. Bo mam jeszcze napisać coś na natalieblack.blogspot.com. Chcę to zrobić dzisiaj, bo potem najdzie mnie pan Leń i nic nie wyjdzie. 
Pozdraiwam, 
Aga ;)

wtorek, 29 października 2013

Rozdział 26a

Przepraszam za tak długą nieobecność, ale zmiana szkoły, nowi nauczyciele i otoczenie nie wpłynęło korzystnie na moją wenę. Naprawdę nie wiem kiedy pojawi się kolejny wpis. Sorry...


Rozdział 26a
Alec:
Wreszcie do sali przyszli Aro, Marek i Kajusz, a chwilę później Felix.
- Nie jestem już pod wpływem jej dary- powiedział, kiedy zauważył, że wszyscy się na niego dziwnie patrzą.  
- To prawda- przyznał Aro, a jego bracia pokiwali głowami- Sofia jest uwięziona. Jak na razie nic nam nie grozi- Wszyscy pokiwali głowami.
- Dlaczego chciał zabić Jane?- spytałem.
- Ponieważ mogłaby jej przeszkodzić.
- W czym?- moja siostra dalej nie rozumiała o co chodzi.
- W zemście. Chciała się zemścić za Mint.- odezwał się Marek.
- Ale… jest więcej osób które mogłyby jej przeszkodzić. Dlaczego to mnie postanowiła… zabić?- spytała Jane.
- Nie wiem.- przyznał Aro.- Możliwe, że nie byłaś jaj jedynym celem. Z wiadomych niektórym powodów nie mogłem sprawdzić jej wspomnień- nikt nie pytał o co chodzi, wszyscy wiedzieli, że jeżeli któryś z Trójcy mówi „z wiadomych niektórym powodów” niebezpiecznie jest się dopytywać.
- Idźcie się przebrać i wróćcie za pół godziny.
Poszliśmy do swoich komnat. Jako, że przebraliśmy się szybko postanowiliśmy z Jane porozmawiać. 
- Jesteś pewna, że pozwolą na wyjść? No wiesz, jakby nie patrzeć jesteśmy tu potrzebni.- spytałem niepewnie. Nadal nie przekonałem się do tego pomysłu.
- Owszem, ale tydzień na pewno przeżyją. Rozmawialiśmy już o tym.  Odpowiedziałam ci tak samo. A zresztą, nawet jak nie pozwolą, to co? Będzie tak samo jakbyśmy nie zapytali.
- W sumie masz rację- przyznałem- Chodźmy do WS, jestem pewien, że minęło już pół godziny.
Wyszliśmy z pokoju. Na miejscu byliśmy już po kilku sekundach. Na środku Sali stała Sofia którą trzymał Felix. Kiedy wszyscy się zebrali, Aro podszedł do niej i przejrzał jej wspomnienia.
- Zabij ją.- powiedział do Feliksa, który od razu wypełnił rozkaz. Większość wampirów cofnęła się o krok lub dwa. Trójca zasiadła na tronach, a kiedy wszystko się uspokoiło, Kajusz przemówił.
- Sofia chciała zemścić się na nas, za zabicie jej siostry. Uważała, że Jane może jej w tym przeszkodzić, więc chciała się jej pozbyć. Domyślam się, że ona nie była jedynym celem- blondyn stwierdził to z pewnością w głosie, jednak Aro postanowił uzupełnić wypowiedź brata.
- Faktycznie. Jane nie była jedynym celem. Sofia chciała wyeliminować po kolei, każdego ze straży. Na koniec  chciała zostawić nas. Na szczęście już po wszystkim. Możecie się rozejść.
Wszyscy zaczęli wychodzić z Sali. W końcu zastałem tylko ja, Jane i Wielka Trójca.
- Chcecie coś?- odezwał się Marek, kiedy zauważył, że nikt inny nie kwapi się by zadać to pytanie.
- Tak- uśmiechnęła się moja siostra- Chcemy na kilka dni wyjechać z Voltery.
- W jakim celu?- chyba Aro nie ma zamiaru się zgodzić.
- Chcemy zajrzeć do naszego domu. I na grób babci. Minęło już dużo czasu odkąd byliśmy tam ostatnio.- uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Nie zgadzam się. Jesteście tu już od jakiegoś czasu, i powinniście zapomnieć o tamtym życiu. Jest tylko to. Poza tym potrzebujemy was tutaj- Aro uśmiechnął się do nich i ruchem ręki kazał im wyjść.
- Ehh… mówiłem, że nam nie pozwolą- spojrzałem na siostrę.
- Aro się nie zgodził. Marek i Kajusz nie powiedzieli ani słowa. A z tego co pamiętam decyzja miała być wspólna.
- Jakoś nie widziałem, żeby się zgadzali.
- Nie będą się przecież sprzeczali, kiedy my tam jesteśmy. Bez przesady. Ostateczną decyzję poznamy jutro, przecież wiesz.
- Tak, masz rację.- uśmiechnąłem się do niej. Mam nadzieję, że będziemy mogli wyjechać, bo od jakiegoś czasu nie jest między nami tak jak dawniej. Odkąd zostaliśmy wampirami, ona bardzo się zmieniła. I nie chodzi mi tutaj o wygląd zewnętrzny. Tutaj w Volterze ona jest bardzo ważna i ( o dziwo!) to nie Aro najbardziej interesuje się jej darem.
- Idę sobie przygotować ubrania- usłyszałem jej głos.
- Po co?- zdziwiłem się.
-Jeśli się okaże, że idziemy nie mam zamiaru marnować czasu na wybieranie ubrań.
- A jeśli się okaże, że nie idziemy?- spytałem.
- Oj, nie bądź takim pesymistą. Przygotuj coś sobie.- Kurczę ona naprawdę zwariowała. Może przedawkowała krew? Ciekawe czy tak się da…
- Czy ty się upiłaś?- spytałem z niedowierzaniem-  Jak na weselu wujka?
- Nie, wtedy było coś innego. A poza tym, wampiry chyba nie mogą się upić.- uśmiechnęła się.- uśmiechnęła się.
- Zapytamy kogoś? Chociaż, może lepiej nie, to by trochę dziwnie wyglądało.
- Trochę?- Jane zaczęła się śmiać- Wyobraź to sobie. Podchodzisz do…
- Kajusza- podsunąłem, śmiejąc się jak opętany.
- Kajusza i pytasz go…- nie dokończyła, ponieważ przerwał jej wybuch śmiechu. Dopiero po kilku minutach się uspokoiła.- Podchodzisz do Kajusa i pytasz go „Panie czy wampiry mogą się upić? A jeśli tak to jak bardzo?”
- Tak to by nieźle wyglądało.- przyznałem. Ciekawe jak by zareagowali wszyscy inni w Sali? Nie mówiąc już o Wielkiej Trójcy.  Jejku… Chyba mam za małą wyobraźnię.- Ale wiesz, może akurat nie jego bym zapytał.
- A czemu nie?- zapytała niewinnie Jane. Jej chyba naprawdę nie zależy na życiu. ( lub egzystencji, jak kto woli)
- No nie wiem…- udałem, że się zastanawiam.- Może dlatego, że zanim powiedziałbym jedno słowo, przypomniałbym sobie naszą wizję? A poza tym tu jest jeszcze wiele wampirów.
- Jutro będzie ciężki dzień. Zwłaszcza jeśli Kajusz będzie czegoś od nas chciał.- moja siostra opanowała kolejny wybuch śmiechu i wyszła. Poprawka. Próbowała opanować kolejny wybuch śmiechu, bo cały czas chichotała pod nosem. Teraz naprawdę wyglądała jakby wypiła za dużo.

sobota, 5 października 2013

Notka organizacyjna

Hej, ludzie!
Hmm... więc chciałam was zawiadomić, że jestem w sanatorium i nie dam rady napisać notki, tak do ok. 19.10.
Poza tym chciałam wam polecić pewnego świetnego bloga, który prowadzi moja koleżanka. Jestem z nią w pokoju i muszę przyznać, że jest cholernie utalentowana. Śpiewa, tańczy, gra na fortepianie, recytuje i pisze. No i wszystko to robi zajebiście. No, nie przynudzam. Zajrzyjcie na jej bloga: http://white-burn.blogspot.com/
Pozdrawiam,
Aga :)

środa, 11 września 2013

Rozdział 25a

Rozdział 25a

Alec:

Trzy godziny później poszliśmy do Feliksa.
- Mamy dobre wieści - powiedział Aro - ONA nie będzie mogła cię opętać, nawet jeśli wyjdziesz z tego pokoju.
- Mamy pomysł jak ją złapać - zaczął Kajusz i opowiedział mu fałszywy plan.
- To może się udać - stwierdził Felix i razem z nami poszedł do Wielkiej Sali, gdzie Aro wyjawił wszystkim plan. Oczywiście nie ten prawdziwy. Wielka Trójca postanowiła wprowadzić go w życie następnego wieczora a do tego czasu mamy wolne.
Poszedłem do pokoju. W pewnym momencie usłyszałem grzmoty. Kiedy byłem mały zawsze bałem się burzy. A tym bardziej po śmierci babci. Tak naprawdę to ona się nami opiekowała i zawsze miałem z nią lepszy kontakt niż z jakimkolwiek  członkiem naszej rodziny. Dopiero po mojej przemianie zrozumiałem, że tak naprawdę nie ma się czego bać; zła pogoda nie zrobi mi krzywdy. Przypomniałem sobie, jak zawsze z Jane bawiliśmy się z babcią. To były takie piękne czasy - rozmarzyłem się. Nagle usłyszałem szept mojej siostry. Szybko skierowałem się w stronę komnaty w której był wcześniej Felix. Po drodze spotkałem resztę. Było widać, że Jane zaczęła się nad czymś zastanawiała.
- Mam pomysł - powiedziała i spytała czy jest tu jakaś krew. Potem zaczęła opowiadać co wymyśliła. Ponieważ był to lepszy plan niż żaden, Aro zgodził się wcielić go w życie. Weszliśmy do pokoju. Za wiele się tam nie zmieniło, no może przybyło kilka nowych mebli, bo Felix większość poprzednich rozwalił. Kiedy moja siostra odbiegła, zacząłem się zastanawiać jakie są szanse na powodzenie jej „pomysłu”, jednak szybko skarciłem się w myślach. Przecież nie mogę się teraz rozproszyć! Nagle usłyszałem jak Jane wraca.
- Idzie, powinno się udać - powiedziała gdy do nas dobiegła. Wyszliśmy z pomieszczenia zostawiając otwarte drzwi. Po kilku sekundach do pomieszczenia wbiegł mężczyzna na oko trzydziestoletni. Chciał zamknąć drzwi, jednak nie zdążył, bowiem kilka sekund po nim przybiegli Felix i jego pani. Gdy tylko znaleźli się w pokoju, Aro zamknął drzwi.
- Nie będą w stanie z tond wyjść. A nasza straż powinna wrócić za parę godzin - powiedział  Marek. Wielka trójca zgodnie stwierdziła, że dadzą radę popilnować naszych „więźniów” więc my mogliśmy iść do siebie. Innymi słowy, nie byliśmy im już do niczego potrzebni. Oczywiście ja się cieszyłem. Zawsze to więcej czasu dla siebie. 
Poszliśmy razem do pokoju Jane.
- Alec - zaczęła niepewnie - Ostatnio mało rozmawiamy. Niby ciągle jesteśmy razem, ale…- zawahała się. W sumie to ją rozumiałem. Jesteśmy bliźniakami, znamy się od urodzenia i zwykle byliśmy nierozłączni. Jednak ostatnio coś się zepsuło.
- Masz rację - przytaknąłem - Zawsze coś się dzieje, a jeśli jakimś cudem nie, to mamy inne zajęcia.
- Mam pomysł- powiedziała, a ja nagle nabrałem ochoty uciekać od niej jak najdalej się da. Czasami te jej pomysły mnie przerażają. – Wyrwijmy się stąd  na kilka dni. Zajrzymy do domu, w którym mieszkaliśmy z babcią i do domu wujka - skończyła a ja odetchnąłem z ulgą. Na to jeszcze mogę się zgodzić.
- Chętnie bym poszedł, ale nie wiadomo czy nam pozwolą - powiedziałem po chwili namysłu.
- A dlaczego mieliby się nie zgodzić? Owszem nasze dary są potrzebne tutaj, ale przecież radzili sobie beż nas kilkaset, albo i tysięcy lat. Aro nie planuje żadnej wojny, a przyczyniliśmy się do złapania siostry Minit. Zgodzą się zobaczysz - powiedziała i wiedziałem, że cokolwiek bym teraz nie powiedział i tak na nic się to nie zda.
- Teraz idziemy ich zapytać? - spytałem.
- Nie - odpowiedziała - na pewno chcą porozmawiać, w końcu nie na co dzień można złapać kogoś takiego.
Z Jane rozmawialiśmy całą noc. Widać było jak na dłoni, że coś ją gnębi ale nie naciskałem. Znam ją bardzo dobrze więc wiem, że jak będzie gotowa to sama powie. W pewnym momencie zauważyłem, że mnie w ogóle nie słucha.
- Jane! Jeśli chcesz spać, to mów, a nie odlatuj w ciągu rozmowy. Dobrze chociaż, że nie chrapiesz.
- Wiesz, wampiry nie śpią. 
- Ale ty zawsze byłaś dziwna.-powiedziałem z uśmiechem.
- A poza tym nawet gdy byłam człowiekiem, nie chrapałam.-stwierdziła.
- Taa… Wmawiaj to sobie.-powiedziałem. Ach.. Jak mi brakowało wkurzania mojej cudownej siostrzyczki. Nagle Jane słodko się uśmiechnęła i rzuciła we mnie poduszką. Bitwa trwała ok. godzinę. Potem rozmawialiśmy jeszcze długo.
- Wrócili!- krzyknęła moja siostra. Szybko pobiegliśmy do WS. Było pewne, że właśnie tam przyjdzie cała straż. W końcu, jakby nie patrzeć, to tam zwykle można był zastać Trójce. Byłam pewna, że Aro przyjdzie wytłumaczyć wszystko, a Kajusz i Marek zostaną. Okazało się jednak, że przyszedł Marek.
- Złapaliśmy ją - powiedział i odwrócił się, by odejść.
- A jak ona ma na imię? - Zapytała Jane.
- Powiedziała, że nazywa się Sofia - odparł Marek, a po chwili już go nie było. Wszyscy patrzyli się na moją siostrę.
- Alec, to był twój plan, więc… - zaczęła z uśmiechem.
- No jasne - powiedziałem i wywróciłem oczami. - Wy wcale nie mieliście złapać Sofii. Chodziło o to, żeby w zamku nie było praktycznie nikogo, oprócz Trójcy, mnie i Jane i tylko my o tym wiedzieliśmy. Wiedziałem, że Felix wszystko jej opowie. Tak jak się spodziewałem, nie mogła oprzeć się pokusie i tu przyszła. Potem wystarczyło skierować ją w odpowiednie miejsce.
- Czyli? - zapytał Demetri, chyba był trochę zły, że nic o tym nie wiedział.
- Do… - zaczęła Jane, ale przerwał jej Kajusz, który najwyraźniej dopiero co wszedł.
- Komnaty, w której dary nie działają. Stworzył ją wampir, który żył tu, nim przejęliśmy zamek. Nie, nie wiem po co - dodał, gdy zobaczył, że kilka wampirów otwiera usta by o to zapytać.
Wszyscy czekali na Trójcę, lecz im najwyraźniej się nie spieszyło. Staliśmy tam już pół godziny.
   



środa, 4 września 2013

Ocena

Hej!
Zgłosiłam bloga do oceny, która pojawiła się... już jakiś czas temu. Kompletnie zapomniałam dać wam znać. Tak więc, podaję link do oceny mojego bloga: link.
Pozdrawiam,
Aga :)

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 29

Rozdział 29
Po obiedzie Thomas na chwilę się obudził. Jane próbowała wmusić w niego kawałek zapiekanki, ale chłopak nie chciał jeść. Ostatecznie wypił tylko szklankę wody i zasnął. Alec chciał wypytać, czy widział, co go zaatakowało, ale kiedy tylko otworzył usta, Jane wyprosiła go z pokoju. 
Thomas spał do kolacji. Kiedy się obudził, był trochę głodny, co Jane uznała za dobry znak. Dziewczyna od razu poszła do kuchni i w nienaturalnie szybkim tempie ugotowała rosół. Z uśmiechem wlała go do miski i zaniosła do pokoju Thomasa. Amerigo wziął od niej miskę i zaczął karmić syna. 
-Chodźmy.-szepnął Alec do siostry i po chwili razem wyszli z pokoju.
-O co chodzi?-zapytała blondynka, gdy tylko znaleźli się w jadalni.
-Nie wiem co się dzieje. Kiedy doszedł do mnie zapach krwi Thomasa... myślałem, że się na niego rzucę, ale kiedy go zobaczyłem... ehhh.... nie wiem jak to nazwać. Opanowałem się? Razem z Amerigiem nieśliśmy go tutaj... a ja... nawet nie czułem jego krwi. Znaczy czułem, ale nie była jakaś pociągająca. A potem tutaj... tak samo. Czułem pragnienie, ale nie chciałem wypić jego krwi... a może chciałem, tylko...-Alec mówił nieskładnie, wręcz panikował. Widać i słychać było, że ma zamęt w głowie. 
-Alec, uspokój się.-powiedziała Jane-Ja miałam tak samo... znaczy prawie tak samo. Sądzę, że to jego dar. U nas w rodzinie silne dary to nic niezwykłego, prawda?
-Tak, masz rację. Po prostu...
-Rozumiem. Byłeś zaskoczony i nie wiedziałeś co o tym myśleć. Pewnie czułabym się tak samo, gdyby nie fakt, że miałam co innego na głowie.
-Fakt, musiałaś go opatrzyć... 
-Nie o to chodziło, nie tylko o to. Chodzi mi o to, kto go zaatakował. 
-Aaaa...
-Właśnie. Dziś w nocy pójdziemy do lasu... może coś znajdziemy.
-Kiedy go znaleźliśmy...-Alec wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić, nie dało to jednak efektu.-Nie wyczułem zapachu żadnego wampira... ani człowieka, wilkołaka, zmiennokształtnego, zwierzęcia. Tylko Thomasa i jego ojca. Zupełnie jakby ktoś wyczyścił tamto miejsce z zapachów. 
-Może to Thomas?-zaproponowała dziewczyna-Jeśli był w stanie zatuszować zapach swojej krwi, albo chociaż go zmienić, dlaczego nie miałby robić tak ze wszystkimi zapachami? Pewnie nieświadomie je usunął. 
-Więc co zrobimy?
-Pokręcimy się w pobliżu tego miejsca. Wydaje mi się, że w końcu trafimy. 
-Dobrze. 
Kilka godzin później rodzeństwo włożyło peleryny i wyszło do lasu. Jane z uśmiechem wdychała nocne powietrze. Zawsze lubiła zapach lasu, nawet jako człowiek, a nocą... aura tajemniczości dodawała uroku. Uśmiech jednak szybko zastąpił grymas gniewu. 
-Nie wierzę.-warknęła
-Co?
-Nie czujesz? Heidi? Demetri? Felix?
-Tak... co oni tu robią?-zdziwił się
-Skąd mam wiedzieć? Może staliśmy się potrzebni Aro?
-Jane... czy mi się wydaje, czy Renata też tu była?
-Renata? Przecież ona zawsze jest w pobliżu Aro.
-Właśnie. Więc albo to coś ważnego i tarcza była potrzebna, albo trójca również przybyła.
-Ale w takim razie, gdzie oni są?
-Chyba trzeba ich poszukać.-stwierdził Alec zrezygnowanym tonem. 
-Nie mamy większego wyboru. A zresztą ich zapach czujemy.
Rodzeństwo nie spiesząc się zbytnio ruszyło za dobrze znanym zapachem wampirów. Po ok. piętnastu minutach  znaleźli całą czwórkę. Heidi i Renata obserwowały Dema i Felixa, którzy się bili. Jane również spojrzała na nich. Tropiciel podciął przeciwnika, który wylądował plackiem na ziemi. Felix jednak podniósł się tak szybko, że Demetri nie zdążył zareagować. Nagle obaj rzucili się na siebie i przez chwilę tarzali po ziemi. 
-Co im odbiło?-zapytała szeptem Jane
-Nie mam pojęcia.-odparła Renata-Jakieś pół godziny temu stwierdzili, że chcą poćwiczyć. Od tamtej pory okładają się pięściami, kopią albo tarzają po ziemi. 
-Ćwiczą.-stwierdził Alec-W Volterze starają się zachowywać bardziej... cywilizowanie. Ale teraz... 
-Teraz wyszli z zamku więc im odbiło?-zasugerowała Jane
-Hmm... tobie też odbiło jak wpadłaś na pomysł, żeby pójść na wycieczkę... chociaż w sumie może po prostu się upiłaś. Ciągle nie jestem pewny.
-Wampiry mogą się upić?-zdziwiła się Renata, na co rodzeństwo zareagowało śmiechem
-Zapytaj... Kajusza...-wyjąkała Jane, a Dem i Felix, którzy przestali się bić, próbowali dowiedzieć się co takiego ich ominęło. Kiedy w końcu Alec się uspokoił (Jane nadal to nie wychodziło), opowiedział im o rozmowie, która miała miejsce w Volterze. 
-Zapytać Kajusza, czy wampiry mogą się upić... Chciałbym to zobaczyć.-stwierdziła Heidi z uśmiechem, ale zaraz spoważniała.
-Aro, a raczej Marek nas u wysłał...-Renata najwyraźniej również przypomniała sobie o celu ich wizyty.-Z Kajuszem dzieje się coś dziwnego. Podobno jest pewien wampir który mógłby do tego doprowadzić...
-I Marek podejrzewa, że on jest tutaj?-zdziwiła się Jane
-Tak, bo widzicie, według słów Ara, to Kajusz powiedział, że jesteś celem.
-Jak to?
-Tamten wampir... on zabiera dary. A ty jesteś... bardzo utalentowana. 
-Ale dlaczego ona, a nie ja?-zapytał Alec
-Bo Feliciano nigdy... prawie nigdy nie odbiera daru mężczyznom.-westchnęła Heidi-Zanim wyjechaliśmy Marek opowiedział mi o nim. On nie tyle odbiera, co go przyjmuje.
-No to nie ma problemu.-stwierdziła Jane-Nie mam zamiaru dać mu daru.
-To nie takie proste. Zwykle rozkochuje w sobie kobietę, a kiedy ta ma wrażenie, że nie może bez niego żyć... 
-Każe jej wybierać.-dokończyła Renata-Mam rację? Albo dar, albo on, co chce zatrzymać?
-Dokładnie. Ale według Marka, Jane jest za młoda...-stwierdziła Heidi, ale kiedy napotkała spojrzenie blondynki natychmiast się poprawiła.-Zostałaś zmieniona w zbyt młodym wieku. Feliciano spróbuje wymusić to na tobie w inny sposób. Pewnie tak jak próbował z Aro...
-Chciał odebrać dar Ara?-Demetri zdziwił się
-Tak. Zrobił coś Kajuszowi... Aro prawie się poddał...
-Prawie? Czyli jednak go pokonali?
-Oczywiście, że nie. Mnie nie da się pokonać.-usłyszeli melodyjny głos mężczyzny. Spokojny, wesoły, miły... Z drzewa zeskoczył jasnowłosy wampir. Wyglądał na ok. 20 lat, miał miłą twarz, ale jego oczy były zimne i bezlitosne. Jane bezwiednie cofnęła się o krok.




Ehh... rozdział miał pojawić się wcześniej, ale cóż... Mam nadzieje, że się podoba.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 24a

Rozdział 24a

Alec:
Tego dnia byłem akurat z Demetrim w pokoju kiedy usłyszeliśmy krzyk Jane.
- Chodźmy do niej- powiedziałem- musi się tam coś dziać, ona nigdy by nie wzywała pomocy gdyby to nie było coś poważnego.
- Jasne. Może się zabawimy.- powiedział ze śmiechem Demetrii, za co oberwał ode mnie po głowie.
 - A to za co było?
Nie odpowiedziałem, bo właśnie weszliśmy do pokoju mojej siostry. To co tam zobaczyliśmy wprawiło mnie w zdumienie. Felix wraz z Jane stali na balkonie. Wyglądało to, jakby on chciał ją podpalić! Szybko odciągnęliśmy ich od siebie i zaprowadziliśmy do Wielkiej Sali. W tej chwili był tam tylko Aro. Marek i Kajusz przyszli po chwili.
- Co się stało- zapytał Kajusz.
- Wczoraj wieczorem Felix zachowywał się dziwnie.- zaczęła opowiadać Jane-  Wszedł do mojego pokoju, powiedział, że mnie kocha potem, że  nienawidzi, a na koniec, że kocha. Kiedy chciał wyjść pomyliły mu się drzwi.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam tego wczoraj?- zapytał ją Aro.
- Nie wiedziałam co mu jest, musiałam pomyśleć nad jego zachowaniem, nie byłam pewna, czy nie udaje- powiedziała Jane- Ale dziś rano, kilka minut temu przyszedł do mojego pokoju i zaciągnął mnie na balkon. Nie mogłam się uwolnić, nie reagował na mój dar. Kiedy krzyczałam nikt nie przychodził, jakby nie słyszeli. Felix rzucił we mnie zapałką. Zapaloną zapałką. Jakimś cudem udało mi się odsunąć. Jeszcze raz krzyknęłam i przyszli Alec i Demetri.
- Muszę to zobaczyć- powiedział Aro, a moja siostra po krótkiej chwili podała mu swoją dłoń. Gdybym jej nie znał pomyślałbym, że się waha ale to przecież niemożliwe.
Kiedy Aro skończył, kazał mi użyć daru na Feliksie.
- To nie możliwe- powiedział do siebie. Odwrócił się do braci i chwilę po cichu rozmawiali.
- Jak długo możesz utrzymać go w tym stanie?- spytał mnie Kajusz.
- Nawet kilka dni, ale jeśli uodporni się na mój dar tak jak na dar Jane, to o wiele krócej.
- Wystarczy, trzeba go unieruchomić, albo gdzieś zamknąć- powiedział Aro. Marek podszedł do niego i dotknął jego ręki. Aro zrozumiał o co mu chodzi kiwnął głową. Ja, Jane, Aro i jego bracia wyszliśmy z Wielkiej Sali pilnując Feliksa. Mimo iż dość długo mieszkam w zamku nigdy tu nie byłem. Podejrzewam, że w ogóle nikt tu nie przychodził. Wszystko pokrywał kurz. Gdy Kajusz otworzył ostatnie drzwi, zobaczyłem pokoik. Było tam tylko łóżko i dwa krzesła. Kiedy Aro zamknął drzwi kazał mi wyzwolić Feliksa spod mojego daru. Gdy tylko odzyskał zmysły, rozejrzał się po pokoju i zapytał dlaczego tam jest i co się dzieje. Aro opowiedział mu o tym co się stało.
- Dlaczego tak się zachowywałem, ja tego nie pamiętam- panikował Felix.   
- Kiedy przeglądałem wspomnienia Jane, zobaczyłem Mint, stała dość daleko, jednak wiem, że to ona.
- Ale ona nie żyje- powiedział Kajusz.
- Pamiętacie jej siostrę? Była do niej bardzo podobna- powiedział Marek.
- Ale ona było człowiekiem- Aro bronił jednak wersji, że to była Mint.
- Ktoś mógł ją zmienić, może ma dar podobny do daru Mint i chce się zemścić na nas, że ją zabiliśmy- Zauważyła Jane, jednak po minie Aro widać było, że nie bardzo wierzy w to wyjaśnienie. Widać nadal obstawiał na swoim.
- Nie wiem, one za sobą nie przepadały.-  Widać nasz przywódca nadal obstawiał na swoim.
- Ale to mimo wszystko  jej siostra, to jedyne rozwiązanie. Przecież Mint nie żyje, sam sprawdzałeś czy to na pewno ona.- Kajusz również nie wierzył, że to ona.
- Więc co robimy?- spytał zrezygnowany Aro.
- Odnaleźć ją i zabić- stwierdził Kajusz, jakby mówił o wyjściu do ogrodu.
- Jakieś propozycje, panie?- spytała moja siostra.
- O wszystkim myśleć nie mogę- stwierdził, a Jane  i Marek (który nagle strasznie zainteresował się ścianą) skryli uśmiech. 
- Chyba mam pomysł- powiedziałem.
- Jaki?
- Może wyjdźmy stąd, jeśli ona znów opęta Feliksa, to się nie uda- stwierdziłem.
- Masz rację- powiedział Aro i wszyscy z wyjątkiem Feliksa wyszli z pokoiku. Poszliśmy do pokoju Marka.
- Więc jaki masz pomysł?- zapytał Aro.
- W tamtym pokoju ONA nie może go kontrolować tak?- upewniłem się, a kiedy Marek kiwnął głową kontynuowałem- Wypuśćmy Feliksa mówiąc, że ONA nie ma już nad nim kontroli i może pomóc nam ją złapać…
- Ale on od razu opowie jej o naszym planie.- przerwał Kajusz.
- I oto chodzi- kontynuowałem- Felix nie będzie znał prawdziwego planu, ale gdy pójdzie jej opowiedzieć o tym fałszywym, doprowadzi ją do nas.
- A co jeśli to się nie uda, jeśli Felix nas zgubi?- zapytał Aro.
- Fałszywy plan będzie taki: wszyscy Volturi będą przeszukiwać las i miasto, a w Volterze nie będzie nikogo. – powiedziałem.  
- Ale my tu będziemy, nie wszyscy tylko my, ONA tu przyjdzie i wpadnie w pułapkę.- dokończyła Jane.
- I tylko my będziemy znać prawdziwy plan- dodał Aro.
- A jak właściwie ONA ma na imię?- zapytała Jane.
- Nigdy go nie poznaliśmy- powiedział Kajusz- Ani Mint nie mówiła do niej po imieniu, ogólnie to jej unikała. Zaś ona sama stwierdziła, że poznanie jej imienia, nie jest nam do niczego potrzebne.



poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Cześć!


Cześć!

Chciałabym się z wszystkimi przywitać i powiedzieć, że moje opowiadanie pojawi się najszybciej 

w piątek. Sorry, że tak późno go dodam ale musiałam wszystko ustalić z agness i jakoś tak wyszło

Ja będę opisywać opowiadanie agness tylko z perspektywy Aleca. Zacznę od rozdziału 24. Na 

koniec powiem, że zamierzam napisać własnego bloga ale on napewno nie pojawi się szybciej 

niż za kilka miesięcy. 

fala1 

 

Ps. Przepraszam za błędy ale ja się dopiero uczę.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Nowa autorka

Hej!
Jak tytuł wskazuje, chcę wam ogłosić, że do bloga dołączyła fala1. Będzie pisała oddzielne opowiadanie o... nie powiem o czym. Jestem pewna, że niedługo się dowiecie. Chciałabym jednak gorąco powitać ją na tym blogu. Mam nadzieję, że gorąco przyjmiecie falę1.
Agnes
PS. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział ponieważ moja wena wyjechała na wakacje na Karaiby, albo jeszcze dalej.

piątek, 5 lipca 2013

Libster Award

Libster Award


Zasad wyjaśniać nie będę, bo jestem pewna, że każdy je zna. Zostałam nominowana przez  Rosemond z bloga: http://dangerous--love.blogspot.com/

Pytania:
1.Ile masz lat?
14
2. Ulubiony kolor?
Fioletowy
3. Książka?
Hmm... dużo ich. Ostatnio czytałam fajną serię ,,Zwiadowcy" Najlepszy, przynajmniej moim zdaniem jest tom 10
4. Film?
kochany urwis
5. Serial?
Tajemnice Domu Anubisa, Violetta
6. Piosenka?
BTR-Big Time
7. Wykonawca?
Nie mam, chyba, że może być zespół wtedy Big Time Rush
8. Czego najbardziej nie lubisz robić?
Słuchać tego, co niektórzy mówią.
9. Kładziesz się późną nocą i śpisz do południa?
Czasem
10. Najlepsze według Ciebie święto?
Boże Narodzenie
11. Jakiego gatunku muzyki słuchasz?
Każdego

Nie nominuję nikogo. Przykro mi, ale nie mam do tego głowy.

sobota, 29 czerwca 2013

My style

Zostałam nominowana do My style. Hmm... cieszę się. Trzeba przyznać, że bardzo się z tego cieszę. Nominowała mnie sama autorka tego wyróżnienia -Fan Cro. Takiego wyróżnienia to ja się nie spodziewałam. Za opowiadania-tak, nie piszę jakoś niesamowicie, ale miałam nadzieję. Ale za wygląd bloga?!



My Style – to nic innego jak nominacja za porządny wystrój bloga. Twórcą tej zabawy jest Fan Cro (czyli Panda), która stworzyła to tylko po to, by wynagrodzić autorów za przyciągający wygląd bloga.

Na czym polega ta zabawa?
1. Każdy nominowany odpowiada na trzy pytania.
2. Każdy nominowany musi odpowiedzieć komentarzem pod postem tego, który nominował (może i to też wstawić na swoim blogu, jeśli chce).
3. Nominować kilka autorów, którzy według niego mają idealny wystrój bloga – tym samym polecając.

Odpowiadam:
1. Gdyby którykolwiek z Twoich czytelników poprosiłby Ciebie o wydrukowanie Twojego opowiadania dodatkowo z dedykacją, to uczyniłabyś tak? Załóżmy, że Twoja powieść nie jest jeszcze ukończona.
Hmm... chyba tak. Wydaje mi się, że poczekałabym z tym do ukończenia pisania. Sądzę, że ten czytelnik zgodziłby się z tym.
2. Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek przeczytać niemiły komentarz od anonima? Jeśli tak, to jak zareagowałaś?
Nie pod moim postem. Na jednym z moich blogów, tym którego nie prowadzę sama pojawiały się takie komentarze od anonimków. Hmm... wkurzało mnie, że ich autorzy nawet się nie podpisują.
3. Czy wiążesz swoją przyszłość z pisaniem opowiadań, lub cokolwiek związane z blogowaniem?
Chciałabym napisać książkę, więc z pisaniem na pewno. Co do blogowania; wydaje mi się, że będę aktywna na blogswerze jeszcze długo, długo...

Nominuję:
-Hoshi
-~Justyme
-Paulinkam6 i Kaaaro
--Kasia-
-Mila

Pytania:
1. Skąd pomysł na założenie bloga o takiej tematyce?
2. Kiedy założyłaś/eś pierwszego bloga?
3. Skąd czerpiesz inspirację?

Na Wasze blogi trafiłam przypadkowo. Szukałam w blogosferze te, które według mnie zasługują na większą uwagę. Oceniałam powierzchownie – czyli tylko wygląd, ponieważ na tym polega ta nominacja


niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 28

Rozdział 28
Jane stała nad garnkiem i wpatrywała się w niego pustym wzrokiem. Nie gotowała od stu lat, więc nic dziwnego, że nie bardzo wiedziała jak się do tego zabrać. Chociaż w sumie może chodziło o to, z czego ma coś ugotować. Zapasy były, delikatnie mówiąc, małe. Dziewczyna westchnęła i wlała do garnka trochę wody. Szczerze mówiąc zaczynała żałować, ze poprzedniego dnia obiecała zająć się gotowaniem.
-Ciekawe co mi wyjdzie.-stwierdziła, a po chwili do gotującej się wody wrzuciła kawałek jakiegoś mięsa. Nagle usłyszała czyjeś kroki. Szybko zapaliła ogień, wcześniej nie był jej potrzebny, ale nie mogła pozwolić, żeby ktoś zobaczył jak gotuje coś bez użycia ognia. Do kuchni wszedł Amerigo.
-Jane! Przygotuj czystą wodę i materiał!-krzyknął
-Co się stało?
-Thomasa coś zaatakowało w lesie. Ma rozcięty prawy bok.-Jane zareagowała błyskawicznie. Wbiegła do kuchni w prawie wampirzym tempie, zdjęła z ognia kociołek i postawiła drugi, do którego wlała wodę. Potem poszła do pokoju Thomasa i porwała jego dwie koszule. Stwierdziła jednak, że nie da się zrobić z nich bandaża. Miała pójść poszukać czegoś  co by się nadawało, ale usłyszała, że przynieśli, nieprzytomnego już, Thomasa. Kilka sekund później była w jadalni.
-Alec, weź moją pelerynę i połóż na stół. Potem połóżcie tam Thomasa.-kiedy mężczyźni wykonali polecenia podeszła do chłopaka i delikatnie rozerwała koszulę.-Nie wygląda to dobrze. Alec idź po wodę do kuchni. Amerigo przygotuj dla niego łóżko i znajdź jakieś bandaże.
-Nie mamy...
-To znajdź coś, czym będziemy mogli je zastąpić.-powiedziała twardo Jane
-Jest woda.
-Dobrze.-dziewczyna zanurzyła skrawek materiału w wodzie a po chwili delikatnie oczyszczała ranę.
-Co z nim?
-Alec! Idź poszukaj czegoś, z czego da się zrobić bandaż.-rozkazała bratu, nie przerywając swojego zajęcia. Kiedy oczyściła ranę, zobaczyła, że sam bandaż nie wystarczy. Chłopak miał rozciętą nie tylko skórę ale i mięśnie. Nie była pewna co do stanu żeber. Wiedziała jednak, że jeśli są połamane, to nie będzie w stanie mu pomóc. Chociaż... Jane powoli położyła jedną rękę na serce chłopaka, drugą tamując krwawienie, i przymknęła oczy.
-Znalazłem!-w domu rozbrzmiał głos Ameriga, a po chwili blondynka mogła go zobaczyć.
-Bandaże nie wystarczą. Ranę trzeba będzie zszyć. Inaczej się nie zagoi.
-Zszyć?!
-Tak.
-Nicią i igłą?
-Tak.
-Ty to zrobisz?
-Tak. Dam sobie radę. Znajdź tylko dużą igłę i nić. Najlepiej grubą.-powiedziała, a po chwili Ameriga już nie było. Jane nadal tamowała krwawienie, kiedy podszedł do niej Alec.
-Co z nim?
-Wyjdzie z tego. Pewnie będzie miał jakieś problemy zdrowotne, ale przeżyje.
-Nie ma połamanych żeber?
-Nie ma, sprawdziłam już wcześniej.
-To nie było zwierzę. To cięcie jest...
-Wiem. Nie poszarpane, ciało zostało idealnie przekrojone. Pytanie tylko czym.
-Mieczem?-zaproponował Alec
-Wątpię. Wyczulibyśmy człowieka. Może to wampir... Znalazłeś?
-Tak.-odparł mężczyzna i podał wampirzycy nić i igłę. Kiedy Jane nawlekała nić zastanawiała się, jakim cudem jej dłoń nie drży. Po chwili doszła do wniosku, że to przez wampiryzm. Kiedy wszystko było przygotowane przymknęła oczy i zawołała babcię.
-Jak?
-Przecież wiesz. Pokazywałam ci.-usłyszała 
-Ale...
-Dasz sobie radę.-powiedziała babcia i zerwała kontakt.
Jane przywoła wspomnienie, kiedy babcia zszywała rękę sąsiada. Po chwili otworzyła oczy i przesunęła palcem po igle, a następnie nitce. Ani Alec, ani Amerigo nie mieli pojęcia jak się powinno do tego zabrać więc nic nie mówili. Blondynka zdecydowanym ruchem wbiła igłę. Z ust Thomasa wydobył się krzyk.
-Alec, trzymaj go. Muszę być dokładna.
-Rób to szybciej.-powiedział Alec tak cicho, że usłyszała go tylko wampirzemu słuchowi. Postanowił dostosować się do rady brata. W wampirzym tempie wbiła igłę po raz drugi. Jane skończyłaby po niecałej minucie, ale przed każdym wbiciem igły musiała upewnić się, że robi to prawidłowo.
-Podaj bandaż.-powiedziała, a po chwili w jej ręce znajdowało się... coś co najwyraźniej miało robić za ten bandaż. Delikatnie owinęła chłopaka.
-Skończyłaś?
-Tak. Teraz trzeba położyć go do łóżka.
-Martwisz się czymś.-powiedział Amerigo kiedy spojrzał w jej, na szczęście już całkowicie czarne, oczy.
-Tak, boję się, czy nie wda się zakażenie. Wprawdzie oczyściłam ranę, ale mogłam czegoś nie zauważyć.-gładko skłamała Jane-Ale zamartwianie się na nic się nie zda. Lepiej poczekać do jutra. Więc wy zanieście go do łóżka, a ja coś ugotuję. W końcu zbliża się pora obiadu.
Blondynka szybkim krokiem ruszyła w stronę kuchni. Martwiła się. Jeżeli Thomasa zaatakował wampir, może spróbować jeszcze raz. Ale tak właściwie dlaczego go zaatakował? Dlaczego nie zabiło go na miejscu?-na te pytania Jane nie znała odpowiedzi. Postanowiła więc skupić się na przygotowaniu obiadu... kolacji. Spojrzała na wszystko co wyjęła ze spiżarni.
-Może zapiekanka? Babcia robiła pyszną, chyba nawet pamiętam przepis.-powiedziała sama do siebie. Po chwili uśmiechnęła się i zaczęła robić sos. Nie zauważyła pary oczu przyglądających się jej z zainteresowaniem.
W VOLTERZE
-Marek! Chodź szybko!-krzyk Ara usłyszał chyba cały zamek
-O co chodzi?
-Nie wiem. Coś nie tak z Kajuszem. Wygląda jak... jakby miał stracić przytomność.
-Gdzie on jest?-w głosie Marka można było usłyszeć zaniepokojenie
-W swojej komnacie.
Bracia ruszyli w wampirzym tempie i już po chwili znaleźli się w komnacie blondyna. Mężczyzna leżał na łóżku, miał rozproszony wzrok i wydawał się nie słyszeć głosu żony.
-Jest z nim coraz gorzej.-oczy Athenodory były suche. Marek podszedł do łóżka i spojrzał na twarz najmłodszego brata.
-To niemożliwe.-szepnął
-Jane... jest... celem.-wychrypiał na wpół świadomy Kajusz, po czym zamknął oczy.
-Aro, wyślij Feliksa, Demetri'ego i Renatę do Jane i Aleca. I może jeszcze Heidi. Feliciano się jej nie oprze.
-Feliciano nie żyje! Od 400 lat!
-A czy znasz kogoś innego kto potrafiłby doprowadzić Kajusza do takiego stanu?-zapytał ostro Marek
-Sam go podpaliłem!
-Rumuni też twierdzili, że widzieli jego śmierć. A Stefan zarzekał, że go podpalił! Nie mam zamiaru ci tego znowu tłumaczyć. Zrób co mówię.-ostatnie zdanie nie było prośbą, lecz rozkazem. Rozkazem który Aro wykonał od razu.
-Może Marek znowu będzie sobą.-powiedział Aro z nadzieją biegnąc przez zamek. Nie żeby nie pasowało mu rządzenie. Po prostu nie mógł patrzeć na brata pogrążonego w melancholii, a na dodatek ciągle wysłuchiwać, że to jego wina. Oczywiście nie wypominał mu tego Marek. I to było dla niego najgorsze.
-Felix!-wręcz krzyknął Aro kiedy zauważył przechodzącego wampira-Za pięć minut chcę widzieć ciebie, Demetriego, Renatę i Heidi w sali tronowej.
-Oczywiście, panie.-mężczyzna ukłonił się i pobiegł szukać wyznaczonych osób.



Rozdział nie jest długi, ale mam nadzieję, że na razie wystarczy. Ponieważ poprawianie ocen wreszcie się skończyło mogę wziąść się za pisanie. Miałam napisać go wczoraj, ale postanowiłam posprzątać w pokoju. A potem zaczęłam pisać rozdział na natalieblack.blogspot.com Postaram się skończyć go jeszcze dzisiaj. Następny rozdział na tym blogu pojawi się za tydzień... lub dwa. Wszystko zależy od pogody :)

niedziela, 12 maja 2013

Przepraszam

Hej!
Nie chcę zawiesić bloga, czy coś. Chodzi o to, że notki będą pojawiały się rzadziej. Prawdopodobnie co drugi lub trzeci tydzień. Powód jest jasny i prosty: Nie chce mi się siedzieć całego weekendu przy komputerze i pisać. W tygodniu nie mogę, bo zaczęło się poprawianie ocen. Tak więc... nn pojawi się pewnie dopiero za tydzień.
Aga

niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 27



Rozdział 27
Rano Jane wyszła do ogrodu. W nocy nie miała lekcji, czego głównym powodem było jej lenistwo. Więc całą noc przesiedziała w pokoju czytając jakąś książkę.
-Jane!-usłyszała krzyk brata
-Co?
-Aro nas woła.
-Tylko nas?-zdziwiła się
-Tak.
-Mówiłam ci, że zmieni zdanie.-blondynka uśmiechnęła się do brata
-Tak, ale wtedy byłaś pijana.-rodzeństwo z trudem powstrzymało wybuch śmiechu.-Dobra, chodź.
Ciągle z uśmiechami na ustach, szli w kierunku WS. Ponieważ ruszali się wampirzym tempem zajęło im to kilka sekund. Gdy tylko weszli zobaczyli Trójcę.
-O co chodzi, Panie?-zapytał Alec
-Co do waszej wczorajszej prośby.-zaczął Aro-Zdecydowaliśmy, że nie jesteście tutaj aż tak niezbędni, żebyście nie mogli się stąd ruszać. Tak więc możecie iść na tę swoją wycieczkę. Ale pamiętajcie, macie wrócić maksymalnie za tydzień!
-Tak, Panie-powiedzieli zgodnie i wyszli.
Ruszyli w stronę swoich pokoi. Alec w wampirzym tempie wybrał sobie dwa komplety ubrań. Ubrał się w jeden z nich, a drugi wrzucił do torby. Założył na ramiona pelerynę, ale po chwili zastanowienia zdjął ją. Po chwili w jego pokoju pojawiła się Jane.
-Gotowy? Lepiej włóż pelerynę. Aro i tak poświęcił się wypuszczając nas.
-Masz rację.-chłopak uśmiechnął się do siostry i wziął pelerynę. Kilka sekund później rodzeństwo zmierzało do tylnych drzwi. Kiedy tylko wyszli z zamku włożyli peleryny i w ludzkim tempie wyszli z miasta. Kiedy znaleźli się w pobliskim lesie ruszyli w swoim tempie. Dzięki temu, że pamiętali drogę do domku babci dotarli  w niecałą godzinę. Spojrzeli na coś co kiedyś było ich domem. Teraz zostały same ruiny, chociaż widać było, ze niedawno ktoś zaczął odnawiać to miejsce. Jane złapała brata za rękę i oboje ruszyli w kierunku drzwi.
-Ej! Co tu robicie?!-usłyszeli znajomy głos. Blondynka szybko się odwróciła, a jej oczom ukazał się ok. 17-letni chłopak. Miał brązowe oczy i czarne włosy. Był gładko ogolony.
-On...-zaczął Alec ale siostra wiedziała o co mu chodzi i powiedziała szeptem
-Masz rację, jest do niego bardzo podobny.-spojrzała jeszcze raz na chłopaka i powiedziała głośno-Nasza...  babcia mieszkała tu w młodości.
-Wasza babcia?-zdziwił się chłopak
-Tak, Margaret Thomson.
-Ale-chłopak nie bardzo w to wierzył-ona wraz z bratem zaginęła ponad sto lat temu.
-Tak, zaginęła. Na wycieczce, razem z bratem zgubili się. Babcia spadła ze schodów, ledwo przeżyła, ale straciła pamięć.
-A co z jej bratem?
-Nie chciał jej zostawiać. Kiedy trochę się jej polepszyło ich wujek wyjechał. Zostali sami w Volterze. Babcia od tamtej pory była bardzo słaba i nie mogła podróżować. A jej brat za bardzo się o nią troszczył, żeby pojechać bez niej.
-Za kogo wyszła?-zainteresował się chłopak
-Za... Demetriego Singo.-Jane zawahała się niemal niedostrzegalnie.
-Singo? A jak wy się nazywacie?
-Mamy imiona po babci i jej bracie.
-Czyli Margaret i Alec Singo?-chłopak najwyraźniej zaczął im ufać.-A wasi rodzice nie przyszli z wami?
-Nie żyją.-odpowiedział smutno Alec-Mama zmarła przy porodzie, a tata jak mieliśmy 8 lat. Spadł z dachu sąsiada. A jak ty się nazywasz?
-Thomas Brado. wraz z tatą próbujemy przywrócić ten dom do dawnej świetności, ale czaka nas jeszcze dużo pracy.
-Może moglibyśmy wam pomóc.-zasugerował Alec z uśmiechem.
-Jasne, czemu nie. Mieszkamy niedaleko, może zajrzycie?
-Chętnie.-Jane uśmiechnęła się do chłopaka.
-Poczekajcie chwilkę, muszę zanieść tamte deski-wskazał głową na stosik drewna kilka metrów dalej-pod drzwi.
-Pomogę ci.-zaoferował Alec. Ponieważ desek nie było za dużo już po kilku minutach wszystkie leżały w odpowiednim miejscu.
-Chodźcie.-Thomas uśmiechnął się do nich i małą ścieżką zaprowadził do dużego, drewnianego domu. Kiedy tylko przeszli przez próg zobaczyli ok. 40-letniego mężczyznę idącego w ich stronę. Człowiek ten miał brązowe oczy i włosy, na których dawało się zobaczyć pierwsze oznaki siwizny. Fakt, że tą siwiznę najprawdopodobniej mogły zobaczyć tylko wampiry. Mężczyzna był dobrze zbudowany. Na pewno wiele trenował, jednak jego sylwetka nie składała się z samych mięśni. Widać było, że lubi dobrze zjeść. Miał wyraźne rysy i kilka zmarszczek, jednak sprawiał wrażenie miłego.
-Dzień dobry.-powiedziała Jane i nieśmiało uśmiechnęła się do mężczyzny. W rzeczywistości nie czuła się onieśmielona, ale stwierdziła, że lepiej będzie taką udawać.
-Dzień dobry. -odpowiedział mężczyzna-Kim jesteście?
-Margaret i Alec Singo.-przedstawił ich Thomas-Są wnukami Margaret Thomson.
-Wnukami Jane?-zdziwił się mężczyzna-Z tego co wiem, wraz z bratem zaginęła ponad sto lat temu. Ale, ale, nie będę was wypytywał w drzwiach. Wejdźcie.-zaprosił ich gestem do pokoju. Rodzeństwo rozejrzało się. Pośrodku pokoju stał duży, drewniany stół, a wokół 12 krzeseł. Na stole stał wazon z kwiatami, a przy dwóch krzesłach leżały talerze. Po drugiej storni pokoju były kolejne drzwi, prowadzące na korytarz. W ścianie na lewo od nich było duże okno, przez które wpadało słońce, oświetlając stół do połowy.
-Zdejmijcie płaszcze i siądźcie.-powiedział Thomas miło się uśmiechając. Rodzeństwo rzuciło sobie szybkie spojrzenia. Do tej pory brunet nie zwrócił uwagi na ich oczy, ale na pewno nie potrwa to długo. Oczywiście, jeśli poczuliby pragnienie ich tęczówki stałyby się czarne. Mieli nadzieję, że do tego czasu nie zauważą nienaturalnego koloru oczu. Innym problemem była skóra. Co prawda nawet bez peleryn mieli zakrytą większą część ciała, jednak na pewno Thomas i jego ojciec zdziwiliby się gdyby rodzeństwu zaczęła świecić się skóra. Ich rozmyślania nie trwały nawet sekundy. Jednocześnie zdjęli płaszcze, które wziął od nich Thomas i powiesił na wieszaku, którego wcześniej rodzeństwo nie zauważyło. Ruszyli w stronę tego końca stołu, na który nie padały promienie słońca. Pan Brado ruszył za nimi. Kiedy cała czwórka już siadła Thomas odsunął talerze trochę dalej.
-Wprowadziliśmy się tu nie dawno i służby jeszcze nie ma. Dojedzie dopiero za kilka dni wraz z moja żoną.-powiedział mężczyzna spoglądając na syna. Po chwili jego wzrok skierował się na rodzeństwo. Po chwili ciszy Alec zaczął opowiadać tę samą bajeczkę jaką wcisnęli Thomasowi. Kiedy skończył mężczyzna otworzył usta by coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknął. Jane wiedziała, że pan Brado będzie miał kilka pytań, ale najpierw będzie musiał zebrać myśli.
-Widzicie,-zaczął powoli-ja jestem wnukiem wujka waszej babci. On był od niej starszy nie więcej jak 10 lat. Ożenił się kilka lat po ich zaginięciu. Ile lat miała wasz babka jak wyszła za mąż?
-Ponad 25.-odpowiedziała Jane-Przez utratę pamięci bardzo cierpiała. Nie była w stanie zaufać nikomu innemu jak jej brat. Otrząsnęła się po dwóch, czy trzech latach, ale nadal była nieufna. On podejrzewał, że to dlatego, że ktoś ją zepchnął ze schodów. Jednak, ponieważ dnia wypadku babcia nigdy sobie nie przypomniała nie mógł być pewny. W każdym bądź razie w wieku 20 lat babcia pierwszy raz spotkała się z naszym dziadkiem, a po 5 czy 6 latach zgodziła się zostać jego żoną.
-A kiedy urodziła waszego ojca?
-Po 5 latach małżeństwa. W ciąże zaszła już po roku, ale niestety poroniła. Sądziła, że to przez upadek ze schodów. Potem przez trzy lata nie chciała mieć dziecka. Bała się, że znowu poroni. W końcu jednak dziadek ją przekonał. Niestety nasz ojciec był jej jedynym dzieckiem.-Alec posłał siostrze wdzięczne spojrzenie. On nie byłby w stanie wymyślić czegoś tak pasującego. Gdyby nie wiedział o kim mowa, pewnie uwierzyłby w to co mówiła siostra.
-A Alec? Ożenił się?-zainteresował się Thomas
-Tak, dwa, czy trzy lata przed siostrą. Jego żona miała na imię Renata, nie pamiętam jak miała na nazwisko przed ślubem.-Alec uśmiechnął się.
-To bardzo ciekawe,-zaczął pan Brado-ale musimy wracać do pracy. Chociaż najpierw zaproponuję, wam coś do jedzenia. Mamy jeszcze zupę z obiadu. Właściwie, to chyba na tych zupach będziemy żyć, dopóki żona ze służbą nie dojedzie. Co jak co, ale gotować to nie potrafię. Co najwyżej zupę, albo upiekę jak coś upoluję. Niestety nie mam na to czasu.
-Nie jesteśmy głodni. Obiad zjedliśmy w lesie, gdzie mieliśmy mały obóz.-stwierdziła z uśmiechem Jane, a po chwili zastanowienia stwierdziła-Przy  odnawianiu domu wam się nie przydam, no chyba, że trzeba będzie poustawiać wszystko, żeby jakoś wyglądało, ale do tego jeszcze trochę brakuje, mam racje?-cała trójka pokiwała głowami. Alec wprawdzie nie widział wnętrza, ale nawet z zewnątrz widać było, że mało brakuje, żeby się zawalił-A gotować nawet umiem. Wprawdzie nie robiłam tego zbyt często, ale na pewno uda mi się zrobić coś lepszego niż zupa.
-Bylibyśmy ci bardzo wdzięczni.-stwierdził pan Brado-Ale jesteś gościem, nie chcemy się wykorzystywać.
-Jakie tam wykorzystywanie? Alec będzie pomagał w remoncie, a mnie tam nie dopuścicie.
-Jesteś kobietą. W dodatku bardzo młodą.-stwierdził Thomas
-No właśnie. Przynajmniej gotując mogę wam pomóc. A poza tym, jeśli ja nie będę gotowała, będę zmuszona razem z wami jeść zupę. Więc to działa również na moją korzyść.
-Nadal źle się czuje, wykorzystując cię, ale masz rację. Będę wiec bardzo wdzięczny, jeśli będziesz nam gotowała. A teraz musimy już iść. Mam nadzieję, że pójdziesz z nami. Obejrzysz sobie dom.-Jane kiwnęła głową i ruszyła w stronę drzwi. Gdyby nie brat zapomniałaby o płaszczu. Okazał, się jednak niepotrzebny, bo chmury zakryły słońce.  Kiedy byli już na zewnątrz, Alec podszedł do niej i szepnął:
-Dlaczego jesteś dla niech taka… miła?
-To nasz rodzina. Poza tym jeśli będę gotowała będę mogła stwierdzić, że samym próbowaniem się najadłam. Więc w przeciwieństwie do ciebie nie będę musiała wciskać w siebie nie wiadomo ile ludzkiego jedzenia.-blondynka posłała bratu wredny uśmiech.
-Taką to cię poznaję.
-Alec, Margaret? Idziecie?
-Tak, panie Brado-odpowiedzieli zgodnie.
-Jaki tam panie, mównie mi po imieniu.-uśmiechnął się do nich a kiedy zobaczył ich zdezorientowane miny ryknął śmiechem-Przecież ja wam się nie przedstawiłem. Jestem Amerigo.-rodzeństwo kiwnęło głowami a on wesoło ruszył przed siebie.
-Co o nim myślisz?
-Wydaje się miły.-Alec spojrzał na mężczyznę
-Nie o to mi chodzi.
-Aaa… jest pogodny, ale nawet teraz, jako wampir nie chciałbym zaleźć mu za skórę.
-Boisz się go?
-Nie, ale wyobraź to sobie. Wiem że jestem od niego lepszy praktycznie na każdym froncie, ale jakby nie patrzeć on jest dwa razy większy niż ty czy ja. Poza tym nie chodzi mi o jego siłę.
-A o co?-zdziwiła się blondynka
-Nie wiem. Wydaje mi się, że gdyby ktoś go zmienił, miałby jakiś potężny dar. I może go użyć nawet teraz. To jest takie przeczucie.
-Przeczucie? Nigdy nie miałeś przeczuć.
-Wiem i to jest dziwne. Nie wiem o co chodzi.
-Może, to jest rodzinne. Zawsze wyczuwaliśmy, że jesteśmy nawzajem silni, nie? Od.. no wiesz.- wiedział, chodziło jej o śmierć babci-Może chodziło o to, że potrafimy wyczuć, jeśli ktoś z naszej rodziny ma dar?
-Ale to też byłby dar. A wampiry mają zwykle po jednym, no i one się nie powtarzają.
-A może to był dar babci?-zasugerowała-Może ona mogła nam go w jakiś sposób przekazać.
-Ale ona była człowiekiem.-stwierdził kręcąc głową
-A Didyme? Też była człowiekiem.
-Racja.-Alec uśmiechnął się do siostry, a następnie jak gdyby nigdy nic podszedł do Ameriga i zaczął wypytywać o wszystko co zdarzyło się w ciągu tych stu lat od ich zniknięcia. Przemiany.




Bardzo, bardzo, bardzo przepraszam, że nie dodałam rozdziału w tamtym tygodniu. Po prostu nie miałam do tego głowy. Na przeprosiny dostajecie rozdział dłuższy niż zwykle :)